Jestem w Kanadzie! Ależ zmiana krajobrazu :-). Ogromne wieżowce zmieniły się w… pola :-). Jak okiem sięgnąć lasy i pola uprawne. Jakieś pojedyncze stacje benzynowe i sklepy :-). Co za kontrast w porównaniu do USA. Zwłaszcza do wyniszczonego Detroit, które mijałem przy samym wjeździe do Kanady. Miasto ogłosiło 2 lata temu bankructwo. Nie miałem niestety czasu, by wjechać do niego, ale już z oddali było widać, jaką ruiną się stało. Pełno porzuconych fabryk, bloków, domków. Na jakimś forum znalazłem bardzo wymowne zdjęcia:
Tak. Tak wygląda jedno z najbardziej znanych amerykańskich miast. Kto by pomyślał, że to możliwe? W każdym razie kilkanaście kilometrów dalej nie ma nic oprócz pól i lasów :-). Aaa, no i jeszcze policjanci, którzy pilnują, by nie łamano przepisów. A mandaty są srogie:
20 km ponad limit – 100 dolarów kanadyjskich (1 CAD = 3 zł)
30 km ponad limit – 200 CAD
40 km ponad limit – 300 CAD
50 km ponad limit… maksymalna grzywna to 10 000 CAD
Naga z gazu sama się podnosi :-D. Na szczęście dojechałem bez problemów i to idealnie na zachód słońca. Nie tracąc więc czasu, udałem się na Skylon Tower, by zobaczyć ten słynny wodospad z wysoka, jak gaśnie w promieniach zachodzącego słońca. Piękny widok. Co prawda zimno tu przeokropnie, z daleka widać jeszcze nierozpuszczony śnieg przy wodospadzie. Chociaż śnieg to mało powiedziane. To wygląda jakby się oderwał wielki zamarznięty blok z góry lodowej. Ale nie ma co czekać, lecę zobaczyć to cudo natury z bliska. Zaskoczony byłem niezmiernie, że centrum miasta okazało się niemal małym Las Vegas. Masza salonów gier, są również kasyna, dookoła pełno neonów i widać, że miasto nie tylko jest turystycznie świetnie przygotowane, ale wręcz wycisnęli do granic możliwości wszelkie opcje ogołacania turystów z kasy :-). Zszedłem drogą w dół i pierwsze, co poczułem to silny powiem mroźnego powietrza. Było naprawdę zimno, myślę, że około 0 stopni (a przypominam, że mamy połowę kwietnia już). Z daleka już było słychać nieustający szum spadającej wody. Coraz bardziej trząsłem się z zimna, miałem co prawda bluzę, ale niezbyt grubą. Nie spodziewałem się, że tak duża ilość lodowatej wody, generuje aż taki chłód dookoła. Teraz rozumiem, czemu śnieg wokół wodospadu się nie topi mimo 20 stopni w dzień. Im bliżej wodospadu byłem, tym bardziej zdawałem sobie sprawę, że wcale nie jest aż tak gigantyczny, jak go sobie wyobrażałem. Ma raptem 50-60 metrów wysokości, wielkość nie jest jakaś powalająca. Ale ilość wodny, która tu się przelewa, 2 000 000 litrów na sekundę! To naprawdę robi wrażenie. Jeszcze jest taki niesamowity efekt… gdy woda przekracza próg, gdy krople wody zaczynają oddzielać się od siebie… to wygląda tak, jakby zwalniał czas :-). Najpierw płynie tak szybko, szybko… i nagle zmienia się w kropelki, które sobie dużo wolniej spadają na dół :-). Oczywiście wszystko dookoła jest mokre od unoszących się drobinek wody. Przeżycie fajne, chodź zmarzłem okropnie, ale jest to jakieś psychologiczne spełnienie w stylu „widziałem Niagarę na żywo” :-).
Na następny dzień rano powtórzyłem jeszcze raz wycieczkę nad wodospad, by zobaczyć go też w dzień. Dziwne, ale wydawał się być dużo cichszy niż wczoraj w nocy, jakby jego szum rozpływał się w zgiełku budzącego się miasta. O tej porze roku wiele atrakcji jeszcze jest zamkniętych. Miałem możliwość skorzystać w sumie tylko z jednej, ale chyba tej najfajniejszej. „Journey Behind the Falls” pozwala zjechać windą na dół wodospadu, a następnie udać się za kotarę spadającej wody! Wykuty jest tam tunel z otworami za wodospadem. Ależ hałas, po prostu niewiarygodne ile wody tam się przelewa. Można też wyjść na taras u podnóża wodospadu z prawej strony. Nie był czynny cały, bo na dole nadal leżał śnieg. Pracownica obsługująca windy, starsza pani, powiedziała nam, że to była najgorsza zima chyba od 1930 roku. Przez 10 tygodni było tu -30 stopni! Ta wycieczka to było całkiem fajne przeżycie :-). Na górze przy barierkach oczywiście każdy robi sobie sesję zdjęciową, jakżeby inaczej :-). Nie wiem, co tu się dzieje, gdy jest sezon, ale już teraz było trochę ciasno, ciężko było się dopchać do barierki, nie mówiąc o tym, by być na zdjęciu samemu a nie w towarzystwie japońskich turystów :-p.
Cieszę się, że udało mi się zobaczyć ten wodospad. Jednak z o wiele większą niecierpliwością czekam na wycieczkę do wodospadów Wiktorii w Afryce! :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz