Cóż to było za show!!!! Marzyłem o tym od dzieciaka! Będąc w 7 czy 8 kasie podstawówki grałem w kosza codziennie, nawet po 8 godzin, w każdą sobotę oglądałem mecze Jordana, Magic’a Johnsona i całej reszty koszykarskich gwiazd. A teraz, choć ekipa już jest wymieniona na nową, mogę oglądać to na własne oczy! Niezwykłe przeżycie, być tu, teraz i widzieć dużo więcej niż tylko boisko do koszykówki. Najpierw ogromne korki, dobrze, że wyjechałem wcześniej. Myślałem, że to po prostu ludzie wracają z pracy do domu, ale im bliżej Areny, tym więcej ich było i już wiedziałem, że oni wszyscy, tysiące ludzi, jadą przeżyć to samo, co ja. 20 000 miejsc i prawie wszystkie zajęte. Co za atmosfera, miałem banana na buzi od ucha do ucha :-). Wszędzie telebimy, coraz więcej ludzi, coraz głośniej, w środku masa sklepów, barów, oczywiście wszystko w absurdalnych cenach. Piwo kosztuje 8 USD :-). Ale była i pizza i drinki i oczywiście dużo sklepów z pamiątkami lokalnej drużyny – Atlanty Hawks. Wejście na halę powalało na kolana, była onieśmielająco wielka, jak na boisko koszykówki i do tego bardzo stromo rozmieszczone siedzenia, by nikt nikomu nie zasłaniał. Stałem dość wysoko i miałem wrażenie, że ta przestrzeń mnie zaraz pochłonie :-). Co za rozmach :-). Kolory biły z każdej strony, flagi, reklamy, jakieś klubowe gadżety. I czas odliczany do pierwszego dzwonka. Zapowiedzi były typowo bokserskie, szczególnie domowej drużyny:
AAAAAAAAAAAATTTTTLLLLLLLAAAAAAAAAAAAAAAANNNNTTTTAAAAAAAAAAAAAA HAAAAAAAWKSSSSSSS – krzyczał prowadzący, gracze wbiegli na boisko, ależ to wszystko jest dopracowane, sporo improwizacji, ale każda sekunda ma swoje przeznaczenie i rolę w planie całości. Nagle gracze ustawili się w rządku, wszyscy wstali i zgasło światło. Zapalił się telebim i tenorowym głosem, nieznany mi pan, zaczął śpiewać hymn. Ledwo skończył a szał okrzyków porwał ludzi i nagle ni z tego ni z owego światło zgasło całkiem a cała podłoga boiska rozświetliła się niby wielki ekran LCD. W życiu czegoś takiego nie widziałem. To nie wyglądało jak parkiet, na który jest rzucony obraz z rzutnika. To wyglądało jakby podłoga była telebimem. Obraz był doskonały i potężny, na całe boisko (to prawie 30 metrów x 15 metrów!). Zaczęła się niezwykła animacja, przyznam szczerze, że zamarłem z wrażenia, bo w życiu czegoś takiego nie oglądałem. Nie potrafię nawet wytłumaczyć, jak to zrobili, żaden projektor nie byłby w stanie osiągnąć takich efektów. Po prostu WOW! Zaczął się mecz. Na początku skromnie, kibice najpierw nie za głośno, ale z każdym zdobytym punktem szaleli coraz bardziej. LET’S GO HAWKS! LET’S GO HAWKS!
I te organki grające w tle, ktoś to jeszcze pamięta? Telebimy na zmianę wyświetlały powtórki, bieżącą akcję, reklamy, komentatora, kibiców, maskotkę drużyny, inne telebimy na przemian wyniki i statystyki jeszcze coś, ale nie zdążyłem zauważyć, bo chciałem patrzeć na wszystko na raz. Każdą kwartę przerywały tańce cheerleaderek i jakieś szybkie konkursy dla kibiców. Każda sekunda rozplanowana. Nie było ani jednego momentu zawieszenia. A wszystko z niebywałym rozmachem! Różnica punktowa zwiększała się niewiarygodnie, by na koniec osiągnąć prawie 40 punktów różnicy! To rzadko spotykane. Phoenix Suns przegrali sromotnie. Ale naprawdę grali wyjątkowo słabo. Ku radości kibiców Atlanty :-). Nie da się słowami opisać niezwykłości tego przedsięwzięcia. A mi aż się łzy w oczach kręciły, że po tylu latach, gdy pasja koszykówki stała się już tylko sentymentem z podstawówki, nagle to wszystko do mnie wróciło. Nagle zdałem sobie sprawę, że być na meczu NBA, to jedno z moich marzeń. Planując podróż, tak bardzo zapomniałem o dawnej pasji, że nie byłem nawet pewny, czy warto wydać 25$ na bilet. I to jeden z tańszych, bo te najbliżej boiska kosztują kilkaset dolarów. Ale gdy stanąłem na trybunach, 3-godzinny spektakl oszołomił mnie, jak małe dziecko. Byłem pewny, że właśnie tu dzisiaj powinienem być. Po to, by zupełnie podświadomie, spełnić swoje kolejne wielkie marzenie! Widziałem na żywo mecz NBA!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz