„Chicago, moje Chicago, miasto emigracji…” – śpiewał kiedyś Funky Polak. Po co ktokolwiek do tego miasta emigruje, to niestety nie wiem. To jedno z najbrzydszych miast, jakie widziałem. Już przy samym wjeździe, jeszcze na przedmieściach, czułem się jakbym wjechał do wielkiej rupieciarni, albo złomowiska. Wszystko pordzewiałe, stare, niezadbane, brudne, zniszczone, opuszczone. To, co jeszcze działa, w ogóle do siebie nie pasuje. Nie chciałem się nastawiać źle do tego miasta od samego początku. Nazwałbym to słowami „nie oceniaj miasta po przedmieściach” :-). Jednak i centrum i miejsce, w którym był hostel, nie przekonały mnie, że jest inaczej. Nic tu do siebie nie pasuje. Mam wrażenie, że dostaję tu poplątania architektonicznego oczu. Każdy domek zrobiony w innym stylu, większość brzydka, czasem przewijają się jakieś zadbane kamieniczki w stylu irlandzkim, a reszta, że tak powiem, jest totalnie z dupy. Centrum przytłacza nieznośnie betonem i stalą. Jakby chcieli upchnąć jak najwięcej na jak najmniejszym kawałku ziemi. Miami było przepastne w przestrzeń. Nowy Orlean nie był wysoki, za to bardzo szeroki, w wielu miejscach z przepiękną starodawną architekturą z czasów kolonialnych. Atlanta mimo wielu ogromnych wieżowców, była zrobiona z takim rozmachem, była przy tym tak piękna i pozytywnie nastrajająca, że jak wjechałem do Chicago, to po prostu od razu mnie to miasto przybiło. Czuję się tu źle, mam kiepski nastrój, nie chce mi się wychodzić z hostelu. Nie ma z resztą za bardzo dokąd się udać. Niewiele miasto oferuje, mimo swojej wielkości, a to, co jest, jest jeszcze droższe, niż było w poprzednich miastach. Nawet paliwo, niemal o 1 dolar drożej za galon, niż do tej pory (2 zł drożej na litrze)!!! Do tego paskudna pogoda, ciągle pada, wieje, jest szaro i ponuro. Być może latem jest tu ładniej. Na chwilę obecną mam w głowie tylko jedną myśl – nie ma po co tu wracać :-). Łącznie w planie jest pobyt tu przez 5 dni. O 6 za dużo ;-p. Mam nadzieję, że te 2 pozostałe jeszcze jakoś przeżyję :-).
Byłem odwiedzić Art Institute of Chicago. Podobno numer jeden w USA, jeśli chodzi o sztukę. Głównie obrazy, raptem kilka wydało mi się znanych. Pojedyncze rzeźby. Generalnie nie umywa się do Luwru czy British Museum w Londynie. Jak ktoś nie jest pasjonatem sztuki, a widział te muzea, to Art. Institute w Chicago można sobie odpuścić. 3 godziny nudy.
Jackowo – słynna polska dzielnica, w zasadzie już chyba nie istnieje. Znajdowała się pierwotnie w dzielnicy Avondale. Przejechałem ją dzisiaj wzdłuż i wszerz, nie znalazłem nawet jednego polskiego napisu. Za to większość po meksykańsku. Podobno większość Polaków przeniosła się na północny zachód, w okolice ulicy Archer Avenue. Wydaje mi się to mało prawdopodobne, żeby 2 mln Polaków, którzy tu podobno mieszkają, po prostu się przenieśli 25 km dalej. Nie dojechałem tam niestety dzisiaj, by potwierdzić tą informację, którą można znaleźć w Wikipedii. W każdym razie znaleźć tu Polaka-emigranta, okazało się trudniejsze, niż myślałem. A może wszyscy Polacy po prostu wyjechali z tej dziury ;-p. Ja już się nie mogę tego doczekać :-).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz