Kurcze, to już czwarty kontynent, na którym stanęła moja noga :-). Wiem, wiem - jeszcze dużo muszę zobaczyć, by jakikolwiek kontynent uznać za solidnie zwiedzony, ale jakby nie patrzeć, fizycznie wydeptuję ścieżki na kolejnym kontynencie :-).
Jednak mam jakieś opory by Maroko z czystym sumieniem uznać za Afrykę. Kojarzy mi się podobnie do Turcji - ni to Europa ni Bliski Wschód. I tutaj mam wrażenie, że jest podobnie - dla europejczyków to może i jest przedsionek do Afryki, ale dla Afrykanów jest to brama do Europy. I na pierwszy rzut oka widać taki tygiel osób czarnoskórych i tych o urodzie kojarzącej się z arabskim pochodzeniem. Oczywiście wszystko okraszone językiem francuskim, jak na byłą kolonię przystało :-).
Podróż lekko męcząca, z przesiadką w Brukseli, obydwa etapy liniami Ryanair, ale na szczęście już jestem na miejscu i mogę powoli zaczynać zwiedzanie. Wjazd do Maroka (konkretnie wylądowałem w miejscowości Agadir) był zupełnie bezproblemowy. Mam na myśli to, że oprócz druku emigracyjnego i sprawdzenia paszportu, kompletnie nic się więcej nadzwyczajnego nie działo, także jeśli ktokolwiek ma obawy tu przyjechać, to zupełnie bezpodstawnie.
Niestety przywitał mnie deszcz, ale był tak ciepły, że aż się chciało na nim stać :-). Wylądowałem późnym popołudniem, koło 18, powoli robiło się ciemno, deszcz jak mówiłem siąpił i nie ma co ukrywać, ten pierwszy etap podróży jest zawsze najbardziej frapujący. Zwykle nie bardzo wiadomo gdzie iść, a dla osób, które tak jak ja improwizują w 90% i oprócz biletu w jedną stronę i ogólnego planu podróży, nie mają nic więcej, to każda chwila jest zaskoczeniem :-). Na szczęście zwykle miłym :-).
Tak było i tym razem. Po wyjściu przed lotnisko, gdy już prawie nikogo nie było oprócz ostatnich dwóch kierowców taxi i paru spóźnialskich przyjezdnych, wymieniających jeszcze walutę, stanąłem praktycznie sam, nie wiedząc co dalej robić :-). Okazało się, że bus 22, który miał jechać do Agadiru, to w sumie jeździ ale z miejscowości położonej 5 km dalej :-). Cóż mi innego pozostało jak udać się w tamtym kierunku... ale zanim zdążyłem wyjść z parkingu lotniska, podjechało do mnie auto z człowiekiem, którego pytałem o drogę i jakimś jego kolegą, który z wielka chęcią zaproponował podwiezienie mnie tam, gdzie chciałem :-). Czegóż więcej trzeba, by pojawił się uśmiech na buzi? :-) Dojechaliśmy dość szybko, ale gdy chciałem mu zapłacić za pomoc (bo przecież na wszystkich forach internetowych piszą ludzie, że tutaj tubylcy dla kasy zrobią wszystko), to wziął ode mnie te pieniądze, wytargował z taksówkarzem taką cenę, że wyszło mi taniej niż jakbym jechał autobusem, a resztę mi oddał i życzył powodzenia :-). I tym sposobem za jakieś 2,23 zł dostałem się do następnego miasta, w którym planowałem rozpocząć zwiedzanie ;-). Oczywiście jeszcze nie teraz, najpierw trzeba znaleźć hotel. Tyle, że ciągle lało... ulicami spływały rzeczki sięgające do kostki, więc troszkę mnie przemoczyło :-). Jednak pytając tu i ówdzie, gdzie znajdę niedrogi hotel, pokierowali mnie w miejsce, gdzie był jeden kolo drugiego i za całkiem przyzwoitą cenę około 30 zł za pokój jednoosobowy udało mi się znaleźć całkiem fajny hotelik o nazwie Diaf :-). Oczywiście z Internetem, bo oprócz tego, że będę zwiedzał, zamierzam również zdalnie pracować i udowodnić sam sobie, że jest to jak najbardziej wykonalne :-). Po drodze do hotelu, żołądek nie pozwolił mi przejść obojętnie obok zapachów z lokalnych restauracji i po chwili pyszne panini wylądowało w moim brzuchu (ta potrawa przypomina naszego tosta, tyle że dodatkowo jest z drobno siekanymi oliwkami i kurczakiem w bułce, a osobno w papierku zawinięte jeszcze frytki - koszt około 6 zł). I w ten oto sposób, troszkę najedzony, troszkę zmęczony, ale na pewno szczęśliwy, zaczynam kolejną podróż swojego życia :-).
bosko, czekam na zdjęcia, bo Maroko to jest to! :D
OdpowiedzUsuńkass