Doprawdy sam nie wiem czy więcej tu kościołów czy hoteli. Jeden stoi obok drugiego, na przemian, a między nimi sklepiki z przedmiotami dotyczącymi flamenco. Do tego trafiłem na Wielki Tydzień, więc całe miasto to jedna wielka procesja, wszystko jest zakorkowane, stare miasto zamknięte, wczoraj na ulicach to myślę, że było około 200 tyś. ludzi, jak nie więcej. A między nimi członkowie religijnych bractw w białych i grafitowych szatach pokutnych a wielkimi kapturami, w których wyglądają jak członkowie Ku Klux Klan.
Miasto może nie jest jakieś brzydkie, całkiem tu ładnie w sumie, ale jakoś osobiście nie czuję się tu dobrze. Może to przez tą ogromną ilość zwiedzających. Tutaj każdy ma Nikona i plecaczek i każdy robi setki zdjęć, więc wszystko jest totalnie obfotografowane a ja czuję się jak zwykły turysta, jakich są tu tysiące. Nie ma tu pięknych widoków, ani atmosfery, której szukam. Dla mnie to miasto nadaje się tylko do odhaczenia, może komuś innemu spodoba się bardziej. Ja już chyba mam przesyt miast, w których do zwiedzania są niemal tylko kościoły. Od dwóch dni próbuję się do tego miasta przekonać, ale spacer po nim nie sprawia mi żadnej przyjemności. Nikt się do nikogo nie uśmiecha, każdy jest anonimowym kolejnym turystą-fotografem. Nie potrafię zrozumieć czemu, ale jakoś tego miasta nie czuję. Uwielbiam Barcelonę, tam jest klimat, tam można chodzić godzinami i każdy krok jest przyjemnością. Sevilla nie jest dla mnie. A tak na marginesie, dla osób, które nie znają hiszpańskiego ani troszkę, za to kojarzą nazwę tego miasta z gry Monopol (czy Eurobiznes, już nie pamiętam), prawidłowa wymowa nazwy tego miasta to 'Sewidzia'. W hiszpańskim podwójne 'll' czyta się jak 'dzi' :-). To tyle z ostatniego hiszpańskiego miasta na mojej trasie. Już za chwilkę długo wyczekiwana Portugalia :-).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz