wtorek, 19 marca 2013

Życie poza Medyną

Niezaprzeczalny urok wąskich uliczek wypełnionych straganami, to chyba pierwsze skojarzenie, jakie budzi Maroko. Fez jest pod tym względem jednym z najbardziej urokliwych i rozległych miejsc, w którym uliczki medyny pną się w górę i w dół, a do tego medyna dzieli się na dwie części, bo druga jest dużo niżej i spory kawałek dalej. Nawet nie dałem rady tam dojść. Ale doszedłem do dzielnicy mieszkalnej poza turystycznym obszarem starodawnej medyny. Wiem, że rzadko się o tym pisze i mało kto porusza temat biedy, ale różnica między dzielnicami jest ogromna. Mam zasadę, że nigdy nie rzucam żebrzącym pieniędzy. Mam świadomość, że to tylko doraźna pomoc, która nie rozwiązuje problemu nędzy i w dodatku uczy tych ludzi, że to całkiem niezły sposób na życie. Ostatnio czytałem bardzo interesujący artykuł Julii Lachowicz (Traveler nr 10 - październik 2012) na ten temat, który polecam. Oczywiście nie da się wszystkiego dotyczącego biedy, nędzy i żebrania uogólnić. Bieda ma wiele obliczy i każdy człowiek, którego dotyka ma pewnie swoją historię i przyczyny, przez które znalazł się w takiej sytuacji. W sumie jako podróżnik (a chyba już mogę tak siebie nazywać) nie chcę też, odwiedzając tych ludzi, wpływać na zmianę ich sytuacji w sposób tak bezpośredni jak dawanie jałmużny. Oczywiście każdy ma prawo w tej kwestii do własnego zdania. Ja osobiście wolę to robić wspierając ich działalność wytwórczą. Np. jeszcze nigdy na żadnej wycieczce nie kupiłem tyle rzeczy, co tu w Maroku. Ale są tego warte dlatego, że nie są produkowaną masowo tandetą "made in china", tylko rękodziełem, często wytwarzanym na naszych oczach. Nawiasem mówiąc, tu w ogóle mało jest czegokolwiek chińskiego łącznie z samymi chińczykami, których widziałem może z pięciu. Niemniej jednak serce się kraje, gdy patrzę w oczy osób chorych z potwornie wykręconymi kończynami czy z innym rodzajem upośledzenia i mam świadomość, że ta osoba ma przejebane już do końca życia. Może rzucenie jej pieniążka na chwilę jej pomoże, ale za rogiem czeka kolejna taka osoba i następna i następna. Niekończący się łańcuch ludzkich nieszczęść i tragedii. Chcę, żeby każdy kto marzy o podróżowaniu i ogląda piękne zdjęcia turystycznych folderów, miał też świadomość, że na wielu z nich nie zostały ujęte dzieci grzebiące w śmieciach czy wysypiska przy szkołach z kolorowymi huśtawkami. A często właśnie tak wygląda prawdziwa rzeczywistość tych ludzi, gdy odejdzie się kawałek dalej od hotelu. Chyba też dlatego warto doceniać to co mamy, bo w Polsce naprawdę nie jest źle.
A odnośnie żebrania zdarzyła mi się wczoraj też śmieszna sytuacja z tym związana, gdy podeszło do mnie kolejne dziecko, które jedyne co potrafi po angielsku mówić, to "one dirham, one dirham" :-). Brakło mi już pomysłów na odmawianie im, więc ja do niego z uśmiechem, z wyciągniętą ręką tez mówię "one dirham" :-). I wiecie co się stało? Dał mi 6 dirham! Oczywiście za chwilkę przybiegł, żeby je odzyskać i było trochę śmiechu, bo się z nim targowałem że oddam mu tylko 5 dirham, ale ta sytuacja pokazuje, że w niektórych przypadkach to wcale nie jest tak, że te dzieciaki tych pieniędzy nie mają, czy potrzebują. One są nauczone, że jak jest turysta, to mają wyciągnąć rękę po pieniądze, a turysta da. Na kogo może wyrosnąć dziecko utrzymywane w takim przekonaniu przez 20 lat?
Oczywiście pomijam tu aspekt dzieci np. specjalnie okaleczanych jak w Bangladeszu, by mogły wyżebrać więcej, a jak nie przyniosą ile należy, to są bite i poniżane. I wiem, że nie ma prostego rozwiązania tak skomplikowanych problemów i pewnie nigdy żadnemu rządowi się tego nie uda zrobić (choć tak naprawdę to właśnie na rządach spoczywa ten obowiązek a nie na turystach). Warto jednak o tym pamiętać i nie nosić się tak wyniośle i obwieszonym złotem (jak często można spotkać turystki z Niemiec), żeby nie dołować tych ludzi dodatkowo, skoro już i tak mają ciężkie życie. Myślę, że m.in. na tym polega różnica między podróżnikiem a turystą, że nie wpływa się na życie mieszkańców bardziej niż to niezbędne, a jeśli się wspiera, to ich realną wytwórczą pracę a nie np. naganiaczy hotelowych, którzy za samo przyprowadzenie turysty do hotelu dostają 30 dirham z każdych 50, które turysta zostawi! To znaczy, że komuś kto udostępnia swój dom jako pensjonat i sprząta po gościach i coś realnego robi, zostaje mniej niż komuś, kto tylko przyjdzie z nami do hotelu, do którego nierzadko i tak sami idziemy.
 
To tyle ze smutniejszych przemyśleń realnego świata poza turystycznym starym miastem. Niemniej jeśli chodzi o Fez, jest to naprawdę urocze miasteczko i jeśli wrócę kiedyś do Maroka, na pewno wrócę także do Fez. Żegna mnie co prawda pochmurnie i opadami, ale będę je wspominał bardzo dobrze :-). Czas teraz na ostatnie marokańskie miasto w tej podróży, na miasto szczególne i wyjątkowe - Tanger.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz