wtorek, 18 maja 2010

Znowu na trasie

17 maja 2010

Uprzejmość celników, których spotkałem nie zna granic. Rano im powiedziałem, że już wiem, gdzie jestem (wiem, że to śmiesznie brzmi :-)) i że nie będę jechał do Mołdawii, bo już nie mam po co i że chcę teraz jechać do miejscowości Izmaił. "Izmail?" – zapytał celnik – "no to pakuj się szybko, bo za godzinę będzie autobus prosto do Izmail". Nic lepszego przytrafić mi się nie mogło. Nie dość, że tu mało co jeździ, to szansa, że ktoś jedzie właśnie tam, jest zerowa. Nie mogłem nie skorzystać z takiej okazji. Celnicy nalali mi kolejną butelkę wody na drogę, wsadzili w autobus i się pożegnaliśmy. Po drodze jakaś starsza babcia, która jako tako po polsku rozumiała, powiedziała mi ile będę jechał i na pożegnanie poczęstowała jabłkiem. Dla kogoś, kto rano miał tylko kawałek kiełbasy w ustach i jeszcze trochę mussli od żony, to bardzo dużo. Nie zdawałem sobie dotąd sprawy z tego, jak niewygodne jest takie życie. Ale powoli się do tego przyzwyczajam i w sumie chyba wychodzi mi to nie najgorzej. Wyobraźcie sobie to… zaraz robi się ciemno, nie zdążyliście kupić nic do jedzenia, do picia jest tylko 0,5 l. Tak – był plan kupić więcej wody, ale akurat ten kierowca nie dojechał tam, gdzie planowaliście do miasta, a wysadził Was w szczerym polu. Żadnego sklepu w pobliżu, albo już są pozamykane. I te 0,5 litra wody musi wystarczyć na umycie zębów 2 razy, na umycie twarzy, na zrobienie sobie herbaty i kawy i zwilżenie ręcznika, żeby przetrzeć ciało z potu i kurzu. Naprawdę hardcorowe warunki :-). Dlatego dzisiaj pozwoliłem sobie na noc w hotelu :-), skąd właśnie teraz do Was piszę. To jedyna opcja, żeby się wyprać, doprowadzić do jakiegoś porządku, umyć naczynia (niemyte od tygodnia) i naładować baterie. Tak wygląda życie podróżnika :-). Trzeba radzić sobie w takiej sytuacji, w jakiej zastanie Was zmierzch.

Dzisiaj koło 15, za 50 hrywien, wylądowałem w Izmaił. Spójrzcie na mapę, jestem kilka kilometrów od Rumuni. A w ogóle to Wam powiem, że to miasteczko podoba mi się najbardziej ze wszystkich z Ukrainy. Jest urocze. Główną ulicą ciągnie się gigantyczny stragan, aż do zrujnowanego przystanku autobusowego – dokładnie tak, jak sobie wyobrażałem Ukrainę. Tutaj miasteczko tętni życiem, handel kwitnie (blisko granica), podoba mi się tu. Nie daleko jest jakaś rzeka i bardzo dużo rozlewisk i jezior. Jeszcze nie zdążyłem wyczytać nazw tych zalewów, ale jest ładnie. Może zostanę tu jeszcze na jedną noc. Zobaczymy.

Chętnych do oglądania foteczek, zapraszam do galerii. Nie ma tego dużo, ale wierzcie mi, tu za bardzo nie ma czego fotografować :-).

2 komentarze:

  1. czytam i czytam - jestem "zaczytana"...
    kciuki trzymam - a to dopiero początek!

    wytrwałości Pawciu!

    Renia

    OdpowiedzUsuń
  2. Paweł,

    Miej litość, nie znęcaj się nad nami - wrzuć jakiś update :) Wszyscy tu czekamy za wieściami od Ciebie. Nie ma lepszej odskoczni od "komputerowej rutyny" niż Twoje przygody.


    Pozdrowionka,
    JarJar

    OdpowiedzUsuń