sobota, 15 maja 2010

Lwów

12 maja 2010 – Dzień pierwszy

O rany! Totalne szaleństwo! Ja naprawdę ruszyłem! I to w podróż dookoła świata!!! Dacie wiarę? Ja bym nie uwierzył :-). Powiem Wam, że start to była jedna z najtrudniejszych rzeczy. Przeżywałem to bardzo. W ogóle to od tygodnia miałem problemy z zaśnięciem, a w dzisiejszą noc, to już kompletnie nie mogłem zmrużyć oczu. A gdy już zasnąłem to musiałem już wstać. Bałem się. Serio. Jednak jakkolwiek się do tego nie przygotujesz, to i tak nic nie jest w stanie przygotować na takie emocje. Żona odwiozła mnie na wylot z Żyrardowa. Oczywiście płacz :-). Ale już nie ma odwrotu. Pożegnaliśmy się, pojechała… a ja zostałem sam. Sam z kartką z napisem Lwów. Naiwnie myślałem, że w ciągu paru minut zatrzyma się jakiś TIR do Lwowa i za parę godzin będę na miejscu. Po pół godzinie czekania i ani jednej rejestracji z UA, stwierdziłem, że trzeba będzie jednak drogę podzielić na małe kawałki. Wpisałem więc Radom :-). Po 2 minutach podjechał pierwszy kierowca. Byłem w szoku, że mnie ktoś wziął. Kurcze już się nie wykręcę, że nie pojechałem, bo się nie dało. Dojechaliśmy do Grójca. Pierwsze 30 km :-). Potem bardzo szybko złapałem kolejnego kierowcę. Pozdrawiam pana policjanta :-). Tuż po 9 byłem już w Radomiu (Radom też pozdrawiam :-)). Tu niestety musiałem spory kawałek dojść. Oj lekko nie było. Tak obładowany to jeszcze nigdy nie byłem. Trochę jestem zły na siebie, bo powinienem był spakować się wcześniej i sprawdzić wagę plecaka. Spodziewałem się pierwotnie 10-15 kg, ale gdy wszedłem na wagę… 27 kg wbiło mnie w ziemię. Kurcze, a to przecież tylko same najpotrzebniejsze rzeczy, w dodatku kompaktowe i lekkie. Nawet nie mam z czego zrezygnować. Było ciężko z tym cholerstwem. Gdyby nie siłownia, to nawet bym z tym nie wstał z ławki. Na szczęście chwilę później zatrzymał się kolejny chłopak, który zawiózł mnie aż do Lublina. I tu utknąłem już na dłużej. Gdyby nie Pan Janusz, to pewnie stałbym tam do tej pory. Kim jest Pan Janusz? To po prostu człowiek – złoto. Zabrał mnie do Zamościa. Znaczy taki był plan, ale jak zaczęło kropić chwilę po tym, jak się rozstaliśmy, jeszcze zanim zdążyłem napisać na kartce nazwę kolejnego miasta, usłyszałem trąbienie i litościwą minę p. Janusza, który stwierdził, że nie ma sumienia tak mnie tu zostawić :-). Takich ludzi to ze świecą szukać, jak będę miał takich kierowców, to ta podróż będzie super. Zdziwiłem się jeszcze bardziej, gdy się dowiedziałem, że nie jedziemy do następnego miasta, ale aż do granicy!!! Zabrakło mi słów wdzięczności :-). A najciekawsze, że to właśnie od Pana Janusza dowiedziałem się, że przez to przejście w Hrebennym nie można przejść na piechotę, a tylko w aucie. I co zrobił Pan Janusz? Pogadał z kierowcą ukraińskiego autobusu i chwilę później już siedziałem w środku :-). Nie jestem w stanie opisać mojego szczęścia. Odprawa poszła gładko. Przejechałem parę kilometrów do następnego miasteczka, tam wsiadłem w kolejny autobus tym razem prosto do Lwowa. Jakie są pierwsze wrażenia z pobytu w Ukrainie? Hmm… jest jak w Polsce… 20 lat temu :-). Aaa, i obiecuję, że już nigdy więcej nie będę narzekał na polskie drogi :-). Na Ukrainie jest więcej dziur niż asfaltu :-))). Tu to jest slalom :-). A sam Lwów? Spodziewałem się wielkiej, pięknej metropolii, a tu nic. Żadnych gigantycznych biurowców, infrastruktury, nic. Takie większe miasteczko i niestety kiepsko wygląda. Ludzie tu jednak nie mają zbyt łatwo. Dojechałem wreszcie tym autobusem do samego centrum… oczywiście za daleko :-). Przecież chciałem wysiąść na wylocie do Odessy. Cóż, plecak na bary i jazda na piechotę z powrotem. Nie wiedziałem, ile mam iść, nie wiedziałem dokładnie gdzie, ale szedłem do przodu. Plecak wbijał mnie w ziemię, musiałem robić przerwy, co kilkadziesiąt metrów. Aż w końcu zacząłem mocniej dociskać niektóre paseczki z plecaka, znalazłem jeszcze z dwa, których wcześniej nie widziałem i nagle zrobiło się lżej :-). Plecak pięknie osiadł na biodrach, góra docisnęła się do ramion i jakoś polepszyło się :-). Jakieś 2 km dalej dotarłem do stacji benzynowej, zapytałem o drogę pana, który akurat wlewał paliwo z cysterny do zbiorników na stacji. Zaczął mi tłumaczyć, tłumaczyć… aż w końcu powiedział "wie Pan co, zaraz jadą w tamtą stronę, zabiorę Pana" :-))). Miód na moje uszy. Okazało się, że Wasyl jeździ TIRami od dawna, a kiedyś, kiedyś, jeździł też do Polski i… nocował na parkingu tuż obok mojego domu :-). Pogadaliśmy chwilę i wysadził mnie tuż przy zjeździe na Odessę. Jest już koło 20.30. Po przesunięciu czasu. O tym też się dowiedziałem od Pana Janusza, że Ukraina ma już inną strefę czasową i w ciągu sekundy zrobiło się o godzinę później. Ale i tak jest dobrze. Tak jak planowałem. Czas poszukać miejsca na nocleg. Wszedłem w jakiś lasek. Dwie panie coś dłubały na działce. Nie mam nic do stracenia, zapytam, czy mogę gdzieś na podwórku się rozbić z namiotem. Pani się uśmiechnęła, wskazała na park kawałek dalej i parę minut później piłem gorącą herbatę, paliłem cygaro i zastanawiałem się, jakim cudem ja się tu znalazłem. Emocje już troszkę opadły, trochę się uspokoiłem. Uczę się też szybko, w jaki sposób być autostopowiczem i podróżnikiem. Kurcze, to niesamowite. Leżę w namiocie pod Lwowem :-). To chyba jakiś sen! Niech trwa!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz