poniedziałek, 24 maja 2010

Wielkie miasto Istambuł

24 maj 2010

Po przywitaniu się z kolejnym pasterzem z samego rana, postanowiłem, jak każdego dnia, ruszyć w dalszą podróż :-). Wiem, że z Waszego punktu widzenia wygląda to cudownie, ale wierzcie mi, że nie jest lekko. Każdy dzień jest walką. Tęskni mi się do domu, do ciepłego łóżka, do znajomych. Ale nawet, gdy zasypiałem wieczorem zmęczony i obolały, to rano na szczęście budzę się pełen sił i woli do dalszej walki. Co prawda ciężko mi się wstaje, dzisiaj znowu zaspałem, ale jak już zarzucę ten cholernie ciężki plecak na bary, to idę jak burza. Wdrapałem się więc na górę mojej skarpy i stanąłem na stopa. Tiaaa, tylko dzisiaj to tu jakoś pusto. Dziwne, przecież jest poniedziałek, powinno się coś dziać, a tu ani jednego auta. Szedłem więc powoli z powrotem w stronę centrum miasta. Nazywa się Kirklareli. Jeden sklepik… 200 metrów dalej kolejny… myślę sobie "jakieś ponuro puste to miasteczko". Nagle wychodzę zza winkla… a tu życie tętni jak jeszcze nigdy nie widziałem! Wyglądało to tak jakby wszyscy mieszkańcy naraz wyszli na kawę i pogaduszki i coś sprzedać albo kupić. I w sumie nie wiem dlaczego wczorajszy kierowca mówił mi o drobnych przestępcach i zaczepkach na ulicy, bo oni moim widokiem chyba byli bardziej zdziwieni niż ja widokiem ich:-). Rozmowy cichły, ludzie się przyglądali, niektórzy coś do mnie mówili (tłumaczyłem to sobie "ale masz duży plecak", ale pewnie mówili "co ty tu chłopie kurna robisz?"). Dotarłem w końcu do przystanku autobusowego. Tu też ruch jak w ulu. Natychmiast podszedł do mnie jakiś chłopaczek. "Istambul, Istambul?" – wołał. "Tia, Istambul" :-). Bardzo mi się to podoba, ta aktywność w ich handlu. To nawoływanie, nakłanianie, pytania. To są dla mnie prawdziwi handlarze z krwi i kości. Odprowadził mnie chłopaczek do kasy ich firmy, 15 baksów i mogę się pakować do Istambułu. Znajomość angielskiego jest tu jak na razie marna, więc wokół mnie zrobiło się tłoczno, coś do mnie nawijali, ale ja tylko mówiłem "in english please". Jakiś starszy facet zapytał wreszcie w zrozumiałym dla mnie języku skąd jestem.

- "from Poland" - mówię

- "skąd jesteś?" - zapytał

- lekko zaskoczony jakbym usłyszał polski język, powtarzam "from Poland, Warsaw".

- "dzień dobry" – mówi – "Mieszkałem w Krakowie 18 lat" :-)

I tak od słowa do słowa okazało się, że jest kierowcą mojego autobusu, natychmiast zadzwonił do swojego znajomego w Istambule, żeby znalazł dla mnie kamping. Uwierzycie w taki zbieg okoliczności? W tak wielkim kraju, w momencie, kiedy wydawało mi się, że zaspałem, spotkałem pewnie jedynego w tym mieście człowieka, który mówił po polsku :-). No po prostu szczena opada, gdy dzieją się takie rzeczy. Niestety potem coś się zmieniło i wszyscy pasażerowie musieli się przesiąść do innego autobusu, z innym kierowcą. 5 minut po starcie pomocnik kierowcy odbiera telefon od mojego nowego znajomego, z prośbą by przesadził mnie na najwygodniejsze miejsce w autobusie :-). Aż mi było głupio, gdy jakiegoś dziadka przesadził gdzie indziej, ale nie mogłem nic zarazić, bo nikt tam po angielsku mnie nie rozumiał.

Podróż trwała koło 3 godzin – 200 km. Ale zabudowania Istambułu zaczynały się już 40 km wcześniej. O rany, jakie to potężne miasto. Ogromne! Sama stacja PKS miała 4 piętra! Ilość sklepów, biur podróży, kafejek internetowych, ciuchów, jedzenia była tak ogromna, że można było się zgubić już tam. Zajrzałem do jednej kafejki, żeby poszukać sobie kampingu, bo kontakt z tamtym polskojęzycznym kierowcą niestety się urwał. Powiem szczerze, że trochę załamany stamtąd wyszedłem, bo nic nie mogłem znaleźć do spania. Wróciłem więc z powrotem tam, gdzie wysiadłem, w sumie nie wiem po co, chyba żeby spotkać jakiegoś naganiacza, który by mi pomógł, a kogo spotkałem? Pomocnika kierowcy z naszego autobusu :-). Stał w grupie innych, w której na szczęście jeden po angielsku mówił. Zapytałem go o camping, a ten na kartce wypisał mi stacje metra, podał nazwę kampingu i powiedział jak tam trafić. Nauczyłem się już, że po dużych miastach na piechotę się nie chodzi, i dobrze, bo to było 8 bardzo długich stacji metra. Tak więc za 1,5 liry pierwszy raz się przejechałem istambulskim metrem ( a linii mają chyba 10!). Samo miasto jest tak potężne, że to jest nie do opisania, nie wiem jak oni się tu odnajdują. Podobno mieszka tu 20 mln ludzi. Wyobrażacie to sobie? Połowę Polski zamknąć w jednym mieście? Robi wrażenie! Dobrze, że opis dotarcia do kampingu był tak dokładny, bo znalazłem bez problemu… tyle, że kamping był już od roku nieczynny, a pozostał już tylko tor gokartowy. Wyprosiłem jednak jakoś miejsce na mój mały namiocik i za 12 dolarów za noc mogę sobie spać na sztucznej trawie naklejonej na asfalcie, tuż koło toru gokartowego prawie w samym centrum miasta :-). Mam nadzieję, że w nocy nikt tu nie będzie jeździł :-). Jutro muszę poszukać jakiegoś centrum PADI, żeby zaliczyć egzaminy z nurkowania. Poza tym chciałbym troszkę to miasto zwiedzić, więc wygląda na to, że parę dni tu zabawię. Do napisania.

1 komentarz:

  1. Tylko wstydu mi nie przynieś... nie zdać egzamin PADI, tylko dokończyć kurs :)
    Trzymam kciuki!
    gregor

    OdpowiedzUsuń