Nazywany nowym Marrakeszem... jego akcje turystyczne pną się od jakiegoś czasu w górę... drodzy Państwo: oto Fez :-). A Fez bardzo fajny jest :-). A przyjeżdżając tutaj, nie bardzo się nastawiałem na cokolwiek fajnego, tymczasem wygląda na to, że jest to niemal równie piękne miasteczko jak Marrakesz. No może nie ma aż takiej atmosfery i tych bębnów i muzyki, ale wydaje się być całkiem urocze :-). W dodatku jest zbudowane na takich całkiem sporych pagórkach, więc uliczki, nieraz tak wąskie, że ledwo mieszczą się tu dwie osoby, pną się raz w górę, raz w dół. Podobno w samej medynie jest ich około 8-9 tysięcy, więc macie pojęcie, jak łatwo się tutaj zgubić. Dlatego tutaj, jak gdzieś trafisz, to tylko raz :-). Nie licząc głównych uliczek, to nie ma opcji, żeby drugi raz trafić w to samo miejsce :-).
Medyna w Fezie jest niestety dość daleko od stacji autobusowej, bo ponad 4 km, ale jak już tu człowiek dojdzie pod górę z tym plecakiem, to jest fajnie :-). Szybkie szukanie hotelu (zwykle z pomocą kilku poszukiwaczy łatwych pieniędzy :-)) i już można podziwiać medynę z tarasu hotelu lub spacerować jej wąskimi uliczkami - do wyboru :-). Musze też dodać, że w Fezie zdecydowałem się na nocleg na dachu, bo na zewnątrz jest cieplej niż w samym pensjonacie :-). Oczywiście nie pod gołym niebem, tylko w przybudówce, ale urok tego i tak jest niepowtarzalny :-).
Popełniłem błąd jeden mały, myśląc, że Fez jest kolejnym takim samym marokańskim miastem, jak poprzednie, gdzie naciągacze, naganiacze i wszelkiej maści wciskacze kitu, nie nauczyli się jeszcze jak obsługiwać turystów z Europy... tymczasem różnica jest taka, jak między Turcją a Syrią. Skupię się szczególnie na Marrakeszu, bo jest największym turystycznym miastem. Tam nie dało się przejść tak, żeby ktoś nie próbował niemal siłą zaciągnąć do kolejnego sklepiku. Mówię serio bez przesady, łapią za rękawy, za ręce i "just look, just look". I nie było opcji, żeby odpuścili handel. Naprawdę trzeba było się tam uodpornić na te zagrania i nie reagować i nauczyć się oglądać towar tak, żeby nie widzieli, że go oglądam. A tutaj, handlarze są pasywni, wiedzą kiedy odpuścić, nauczyli się zapraszać, ale w taki sposób, by dać swobodę wyboru i uszanować to, jak ktoś ich zbywa mówiąc, że przyjdzie jutro czy że nie kupuje dzisiaj. Po prostu byłem w szoku, kiedy najzwyczajniej w świecie nie próbowali mnie wtedy zatrzymać, jak w poprzednich miastach, gdzie musiałem się natrudzić, żeby w ogóle móc wyjść ze sklepu. A tutaj po prostu: "w takim razie zapraszam ponownie jutro" :-). Kurcze, jaka różnica. Okazało się, że nawet naganiacze hotelowi to naprawdę mili goście i już po godzinie znałem się z 4 i to na tyle dobrze, by z każdym pogadać o normalnym życiu, ich pracy, przybić sobie piątkę i pośmiać się z różnych dowcipów. No po prostu jakby inny arabski kraj :-). Nawet ich słynna herbata miętowa smakuje tu jakoś lepiej :-).
Nie można też nie wspomnieć o tym, że w ogóle ci wszyscy handlarze to poligloci :-). Co prawda mało kto zna choćby jedno słowo po angielsku (dominuje tutaj francuski), ale za to "dobdzie, dobdzie, grzegosz lato, boniek i dowidżenia" zna tu każdy :-). A w 85% celnie odgadują po rysach twarzy czy mają do czynienia z Polakiem czy z inną nacją, więc czasem od razu słyszę "zapraszam" i jest miło :-).
Napisze jeszcze o paru sprawach, które nie bardzo się zmieściły w innych postach i w sumie nie miałem jak o nich napisać, a myślę, że warto o nich wspomnieć.
Jest tutaj dość sporo (chyba) bezdomnych kotów. Wyglądają kiepsko, a psy jeszcze gorzej. A już najmarniej wyglądają te biedne osiołki i konie, których używają tu do zaprzęgów. Nie mam pojęcia jak one mają siłę w ogóle stać, nie mówiąc o ciągnięciu wozu z towarem. Wszystkie, jakie do tej pory widziałem były w opłakanym stanie, brudne i wychudzone.
W ogóle mam wrażenie, że na większość szczegółów Marokańczycy nie zwracają uwagi, brakuje im takiego zmysłu estetycznego. Niby wytwarzają bogato zdobione kafle, lampy, naczynia, a wczoraj jak zobaczyłem porcelanowy zdobiony talerz z zatopionym srebrem, to mi mowę odjęło, w życiu nie widziałem czegoś tak pięknego, ale jak zwrócicie uwagę na drobiazgi z ich życia, to wszystko jest bardziej brudne niż czyste, niepodkręcane śrubki, wyłamane zawiasy, połamane sedesy, zawsze brak papieru toaletowego, niedomykające się drzwi, wszystko takiej własnej roboty, ale nigdy nie zrobione dobrze i solidnie. Wszystko się trzyma na słowo honoru. Nie wiem czy taki mają styl, ale od samego początku, jak tu jestem, to właśnie coś takiego zaobserwowałem. Może po prostu nie przykładają do tego żadnej wagi, ale wszędzie brakuje właśnie takiej kropki nad i.
Jeśli chodzi o płatności - tylko gotówka, bankomaty co prawda są, ale płatność kartą kredytową jest praktycznie nigdzie nie możliwa, pamiętajcie o tym, jeśli planujecie tutaj podróż.
No i słowo jeszcze na temat podróżowania po kraju. Nie miałem potrzeby jeździć pociągiem, więc o tym nic nie powiem, ale autobus jest tu wystarczający wg mnie. Głównym przewoźnikiem międzymiastowym jest firma
CTM. Na ich stronie są podane godziny odjazdów i ceny biletów, więc łatwo zaplanować podróż. Za to w bardzo ciekawy sposób obchodzą się z bagażem, który jest rejestrowany i nadawany prawie tak samo, jak na lotniskach :-). Bilet na podróż kupuje się kiedy się chce, np. 2 dni przed odjazdem, żeby nie zabrakło dla nas miejsca, jednak bilet na bagaż kupuje się osobno w momencie przyjścia z bagażem :-). Kosztuje zawsze 5 dirham, czyli około 2 zł. Pan nakleja taśmę wokół rączki i daje pokwitowanie i wszystkie bagaże ładują do autobusu i wyciągają sami. Odbiór na podstawie pokwitowania. Jednak nie chodzi mi o sam fakt, że bagaż wtedy nie zaginie, czy ktoś go przypadkowo wyciągnie i weźmie. Dzięki temu zabiegowi, można zostawić u nich bagaż już na wiele godzin przed odjazdem a samemu iść zwiedzać :-). Właśnie tak zrobiłem w Ouarzazate i w drodze do Fez. Wysiadłem w Meknes, nadałem bagaż na podróż za parę godzin, a sam poszedłem z małym plecakiem zwiedzać :-). Ot takie fajne ułatwienie życia :-).