Cape of Good Hope (z punktem o nazwie Cape Point) leży tuż pod Kapsztadem. Jakieś 50-60 km na północ. Po drodze przypadkiem zauważyłem świetne miejsce - Muizenberg. Chyba jedno z lepszych miejsc w RPA do nauki surfingu. Szkoda, że nie wiedziałem o nim wcześniej, na pewno zatrzymałbym się na dłużej, zwłaszcza, że całe wybrzeże do samego Simon's Town jest bardzo turystyczne i dużo się dzieje. Polecam to miejsce.
Po drodze na Przylądek planowałem wpaść na chwilę także na plażę Boulders Beach w wyżej wspomnianym Simon's Town. Miejsce to jest znane z pingwinów. Dobrze, że jechałem tu tylko przejazdem, bo pingwiny były raptem 3 na 200 osób odpoczywających na kocykach. Nie warto się tu nawet zatrzymywać.
Kilkanaście km dalej było miejsce, do którego jechałem z bijącym sercem, ale bez żadnych wygórowanych oczekiwań. Przylądek Dobrej Nadziei brzmi w sumie całkiem romantycznie, ale nie myślałem, że jest tak piękny. To absolutnie jedno z najpiękniejszych miejsc, jakie w życiu widziałem!!! Magiczne, majestatyczne, przepiękne i olśniewające, a jednocześnie takie dostępne, że można się poczuć, jakby ten kawałek ziemi był tylko nasz :-). Tu się czuje, że jest się na końcu świata! To jedno z tych miejsc, które przepełnia serce siłą, miejsce, które sprawia, że czuje się jakby Wszechświat należał tylko do nas, które wyciska łzy, gdy człowiek zda sobie sprawę ile ma szczęścia, że może to miejsce zobaczyć na własne oczy. Doszedłem do samego końca tego cypelka, usiadłem sobie na kamieniu, wyciągnąłem wielkie biszkoptowe ciastko z wiórkami kokosowymi, napój i wcinałem drugie śniadanko, patrząc na skraj oceanu, jakby był tylko mój. I czułem się szczęśliwy. Spełniony. Spokojny. Niczego więcej mi w tamtej chwili nie było potrzeba. Byłem ja i Wszechświat. Bezkres oceanu. I błogi spokój. Przepiękne krajobrazy i lazurowe fale rozbijające się o skały. Wstyd mi to powiedzieć, ale czułem coś takiego, jakby nie trzeba było już dalej żyć, bo widziało się to jedno miejsce. Jakież musiały to być emocje dla pierwszych osób, które tu przybyły. Gdy jeszcze przyroda była nieskażona turystami. A potem trafiłem jeszcze na boską plażę w tym parku narodowym, na której prawie nikogo nie było. Fale na 2 metry w wielkiej zatoczce otoczonej skałami, a pośrodku biały piasek. Można by tu siedzieć cały dzień. Po prostu coś niesamowitego, a wracając miałem jeszcze okazję zobaczyć słynne w tym regionie z wredności baboons, czyli pawiany. A kawałek za wyjazdem z Parku (wstęp na przylądek kosztuje 105 ZAR) jest jeszcze farma strusi, jeśli ktoś chce zobaczyć te ptaki.
Tak więc, po dzisiejszym dniu mogę powiedzieć tylko jedno: nie przeżył życia, kto nie widział na własne oczy Przylądka Dobrej Nadziei!
Tak więc, po dzisiejszym dniu mogę powiedzieć tylko jedno: nie przeżył życia, kto nie widział na własne oczy Przylądka Dobrej Nadziei!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz