63 dni
2 kraje
Przejazd przez 24 stany
Pobyt w 21 miastach
11 667 km autem
550 km piechotą
Przyjeżdżając do tego kraju nasłuchałem się i naczytałem wielu historii. Najwięcej miały do powiedzenia chyba osoby, które nigdy tu nie były, bo niewiele z zasłyszanych rzeczy się potwierdziło. Same stereotypy z tv, niewiele mające wspólnego z rzeczywistością.
USA, które ja widziałem, to piękny kraj. To wspaniali ludzie. To wielka różnorodność. To kreatywność i pomysłowość. To patriotyzm. To życzliwość. Bardzo, bardzo mi się tu podoba :-).
Pozwolę sobie powalczyć ze stereotypami :-).
Ktoś twierdzi, że amerykanie są tak leniwi, że do najbliższego sklepu jadą autem? No cóż… do najbliższego sklepu często mają kilka-kilkanaście km. Nie dziwię się, że jadą autem, bo nieść kilka toreb zakupów na cały tydzień przez taką odległość, byłoby męczarnią. Tutaj markety są na obrzeżach miast, a wiele wręcz w połowie drogi z jednego miasta do drugiego. Małe sklepiki w centrum to albo sklepy z pamiątkami, albo kawiarnie. Nie bardzo jest gdzie zrobić dużych zakupów, a tu nie ma zwyczaju latać co poranek po świeżą bułeczkę.
Ktoś twierdzi, że wszyscy amerykanie są spasieni? Co za bzdury. Wszedłem do pierwszego McDonalds’a w okolicy. W środku kilkanaście osób. Szczerze mówiąc najgrubszy byłem ja :-ppp. A nie mam chyba nawet 5 kg nadwagi ;-p. Reszta osób była szczupła, niektórzy wręcz chudzi. Często spotykałem tam meksykanów, którzy chcieli zjeść taniej, często starszych panów, którzy chcieli sobie pogadać przy śniadanku. I trochę turystów. Na ulicach zdarzały się sporadycznie osoby wyjątkowo otyłe. Ale ich liczba nie była większa niż u nas. Większość ludzi wygląda naprawdę dość normalnie na ulicy. Być może w całych Stanach liczba otyłych ludzi jest ogromna, ale procentowo raczej nie jest aż tak dramatycznie większa, niż w innych krajach. Przynajmniej nie widać tego na co dzień na ulicy. Za to da się widzieć dużą dozę tolerancji. Nikt nikogo nie wytyka palcami, nikt się nie przygląda, każdy każdego traktuje z szacunkiem i zachowuje się normalnie. Pod tym względem możemy, jako naród, brać z nich przykład.
Jeśli chodzi o ludzi, są naprawdę bardzo pomocni, kulturalni, dobrze wychowani. Nie ma na ulicy chamstwa, ludzie sobie ustępują, pomagają, są bardzo mili. Są tego nauczeni! Jak tylko znajdą się w pobliżu półki w markecie, koło której my jesteśmy, wobec czego moglibyśmy poczuć ograniczenie naszej przestrzeni, natychmiast automatycznie mówią „sorry”. Ot dla zasady, choć wcale nie mają za co przepraszać :-).
Jak mijają Cię na ulicy, to absolutną normą jest „how you doing?” czy jakiekolwiek inne powitanie. I zgadza się, oni nie oczekują na to odpowiedzi, a jeśli już to wystarczy „ok” czy „good”. Ale to nie dlatego, że nie są zainteresowani czyimś nastrojem w dniu dzisiejszym. Po prostu dla nich „how are you today” znaczy tyle samo co dla nas „dzień dobry”. Jak ktoś tego nie rozumie i uważa, że te pytania są po to, by ponarzekać na starą biedę, to nie jest stworzony do życia w tym kraju! Mi było fantastycznie z tym, że ktoś się po prostu do mnie uśmiechnął :-). To było nie tylko pozytywne dla nastroju. To sprawiało, że ludzie byli wobec siebie życzliwi. W Polsce nie jest wyjątkiem od wielkiego zakapturzonego draba usłyszeć „co się k****a patrzysz?”. Wyobraźcie sobie, jak ten wielki drab, zbliża się do Was, zastanawiasz się czy nie dostaniesz w zęby… a on z uśmiechem i ciepłym głosem mówi „what’s up, man?” :-). To naprawdę sprzyja mnożeniu się życzliwości na ulicy, rewelacja :-). To się przejawia też w wielkiej kulturze jazdy na drogach, wpuszczaniu wjeżdżających z bocznych ulic i ogólnie na dobry nastrój wśród ludzi :-). Mam wrażenie, że często ludzie myślą o tym, jak ułatwić innym życie :-). Niespotykane doświadczenie! Powiem więcej… przylatując tu, gdy była późna godzina nocna, a na lotnisku prawie żywego ducha… przechodzę przez drzwi… a tam z głośniczka „you look’s good today” :-). Nie mogłem się powstrzymać, żeby nie przejść przez te drzwi jeszcze parę razy :-). A tu znowu komunikat „uśmiecham się na twój widok” czy coś w tym stylu :-). No po prostu mega pozytywnie nastrajające! :-)
Amerykanie mają również dużo sprytnych rozwiązań. Przykładowo autobusy mają z przodu karoserii przyczepione uchwyty na rowery. Banalnie proste rozwiązanie, by nikogo nie ubrudzić w środku, by nie zajmować z rowerem miejsca innym, a przy tym kierowca cały czas ma oko na rowery, żeby nic się z nimi nie stało. No po prostu genialne :-). Inny przykład to np. bankomaty czy apteki obsługiwane z okienka, do którego podjeżdża się autem, jak do Drive Thru w McDonald’s. I to nie po to „bo amerykanie są leniwi”, tylko dlatego, że np. matka z dzieckiem w aucie, nie musi z nim wysiadać i targać ze sobą wszystkich klamotów. Po prostu zatrzymuje się i załatwia sprawę. Kurczę, no genialne do kwadratu! Nie trzeba szukać parkingów, płacić za nie, ani zabierać z auta laptopa, żeby ktoś nie ukradł. Wystarczy się zatrzymać i otworzyć szybę :-). Jeśli chodzi o bankomaty (ATM), są dostępne absolutnie wszędzie, choć wszędzie można również płacić kartą kredytową. Widziałem bankomaty w większości sklepików, nawet całkiem małych, w pralniach! (tam to widziałem nawet automaty do gier :-)), w każdej restauracji, bankomaty są po prostu wszędzie. Nie ma problemu z dostępem do gotówki. Koszt wybrania pieniędzy to około 2-3 USD, uwaga… doliczane do każdej wybieranej kwoty! Nie ważne czy Wasz bank pobiera prowizję, czy nie - dodatkowo do wybieranej kwoty jest doliczana kwota dla operatora bankomatu. Warto o tym pamiętać.
Sam kraj, jeśli chodzi o przyrodę, z uwagi na jego wielkość, jest tak zróżnicowany, że nie można nijak go uogólnić. Są tysiące przepięknych miejsc. Choć są też mało urodziwe. Każde miasto jest inne. Jedne wysokie, inne szerokie, jedne w stylu kolonialnym, inne z nowoczesnymi wieżowcami czy neonowymi reklamami. Jednak każdy zakątek tutaj jest na swój sposób fascynujący :-). W każdym można znaleźć coś uroczego. Jak ktoś się uprze, by ten kraj za coś nienawidzić, to na pewno mu się uda. Niemniej z obiektywnego punktu widzenia ten kraj jest bardzo wyjątkowy. Naprawdę piękny i dla tych, którzy kochają naturę i dla tych, którzy uwielbiają intensywne życie w miastach. Tu można znaleźć wszystko. Dla każdego jest coś super :-).
Długo się zastanawiałem nad tym, czy chciałbym żyć w tym kraju. Nie wiem do tej pory. Myślę, że życie tutaj, zwłaszcza dla emigrantów jest bardzo ciężkie. Kraj jest piękny do zwiedzania, ale praca, życie codzienne, utrzymanie się, na pewno nie jedną osobę przyprawia o ból głowy. Myślę, że aby tu przeżyć wystarczy jakakolwiek praca. Co nie znaczy, że łatwo ją znaleźć. Biegły angielski to podstawa. Ale, żeby coś tu osiągnąć, żeby mieć spokój psychiczny i poczucie bezpieczeństwa finansowego, trzeba dużo mocniej się zaangażować. Trzeba skończyć tutejszą szkołę, by liczyć się na rynku i móc znaleźć dobrą pracę. Najniżej płatne prace są wynagradzane około 9-10 dolarów za godzinę. To kwota minimalna, jej wielkość jest różna w każdym stanie, tak samo jak wysokość różnych podatków. Pracując standardowe 8 godzin dziennie, wynagrodzenie minimalne wystarcza na w miarę normalne życie. Wynajęcie mieszkania to około 500-600 dolarów. Koszt jedzenia to drugie tyle. Także w teorii przy najniższej pensji na koniec miesiąca jeszcze powinno coś zostać. Ale takie życie tutaj, byłoby profanacją szansy, jaką się dostało (jeśli ktoś ma taką możliwość tu żyć), bo kraj daje tak duże możliwości, że nieskorzystanie z nich, byłoby zmarnowaniem wielkiej szansy.
Ja wykorzystałem swoją szansę najlepiej, jak umiałem, by przeżyć kolejną wyjątkową przygodę. Plan wyszedł mi praktycznie w 98%. Reszta nie była zależna ode mnie. W sumie to jestem dumny z tego, że tak sprawnie zawsze mi to wychodzi :-). Najważniejsze, że mam wspomnienia, których nikt mi nie odbierze: mecz NBA, baseball na stadionie New York Yankee, Jet Ski, paralotnia, największe akwarium na świecie, parki rozrywki z gigantycznymi roller-costerami, show z delfinami, NASA, Everglades, Niagara, oglądanie wielorybów, widziałem rekina wielorybiego, gigantyczne wieżowce z panoramą najsłynniejszych miast świata, Key West, Central Park, Statua Wolności, Grand Central, Times Square, Lincoln Memorial, … mógłbym wymieniać bez końca… dużo to wszystko kosztowało, ale było warto :-).
Będę tęsknił za tym miejscem. Ma w sobie coś wyjątkowego :-). Będzie mi brakowało tej magii wielkich amerykańskich flag z falującymi biało-czerwonymi paseczkami :-). Każdy powinien odwiedzić to miejsce. Ja będę je wspominał z sentymentem, ale też z wielkim głodem będę czekał na zwiedzenie drugiej strony USA, która podobno ma dużo piękniejszą naturę. Dziękuję wszystkim, którzy byli ze mną, wspierali mnie, za życzenia urodzinowe i mam wielką nadzieję, że choć jedną osobę skłoniłem do myśli „kurczę, ja też tak mogę!”.
Polecam poczytac podróż 11 miesiecy za 800zł
OdpowiedzUsuńhttp://facet.interia.pl/obyczaje/styl-zycia/news-dawid-fazowski-spedzil-rok-w-podrozy-wydal-800-zlotych,nId,1869953#pst94095632
Cześć Paweł, dawno tutaj nie zaglądałem ale coraz bardziej zagłębiając się w lekturę Twojego bloga jestem pod ogromnym wrażeniem tych wszystkich podróży :) Świetne opisy, niesamowite miejsca i wspaniałe przeżycia. Pozdrawiam Marcin Tokarski
OdpowiedzUsuńDzięki Marcin :-) Miło Cię znowu "widzieć" :-). Nie zamierzam nigdy przestać realizować swoich marzeń, więc wpadnij tu jeszcze kiedyś poczytać o kolejnych wyprawach :-). Mam nadzieję, że u Ciebie też dobrze życie się toczy :-)
Usuń