sobota, 9 maja 2015

W drodze na Florydę

Ostatni punkt mojej wycieczki to powrót na Florydę, w ciepłe strony USA, żeby na koniec podróży trochę odpocząć. Sama podróż niestety miała być bardzo długa i męcząca – 1660 km w ciągu doby. Jakimś cudem uznałem, że to będzie najlepszy sposób, by tam się znaleźć :-). Wymyśliłem jednak, by po drodze pozwiedzać kilka miejsc szybciutko.
Najpierw z Waszyngtonu pojechałem na zachód na drogę widokową Skyline Drive w Shenandoah National Park. Wstęp kosztował aż 20 USA za auto i choć widoki były piękne, to po jakiejś godzinie jazdy, powoli zaczynały się nudzić i stwierdzam, że nie było to warte tej ceny. Choć na pewny, jak ktoś robi sobie gdzieś tu na kempingu obóz, to na pewno jest fajnie :-). Część trasy była zablokowana, więc mniej więcej w połowie musiałem już wyjechać z parku. Udałem się w stronę Richmond.
Czasu miałem sporo, więc zamiast wybrać trasę szybkiego ruchu, stwierdziłem, że pojadę drogą wolniejszą, ale na skróty, przez jakieś wioski i jeziorka. I to była najlepsza decyzja tego dnia :-). Zupełnym przypadkiem trafiłem na Lake Anna. Słońce zbliżało się ku zachodowi, a mnie dookoła otaczały jedne z najpiękniejszych jezior, jakie widziałem. Czyste, zadbane, z pojedynczymi domkami na brzegach. Po prostu fantastyczne miejsce na wakacje z daleka od zgiełku miasta. Zwłaszcza, że z tego co widziałem w folderach jest tu mocno rozwinięta pomysłowość turystyczna na spędzanie czasu. Narty wodne, wędkowanie, paralotnie i wiele innych, a przy tym nie ma natłoku turystów. Pięknie!!!
Krótki postój w Richmond i czas w drogę na południe. Szybka drzemka gdzieś po drodze i wreszcie z samego rana wylądowałem w miasteczku Charleston. Zabudową przypomina kolonialny styl Nowego Orleanu. W centrum długi i stary City Market. Bardzo stare miasteczko – 1670 rok. Jak na USA to wręcz antyczne :-). Nie jestem pewny, ale jeśli dobrze przeczytałem, to pierwsze, lub jedno z pierwszych miast USA. Podobno w walkach o wolność tego miasta uczestniczył sam Kazimierz Pułaski.
50 mil dalej znajduje się równie urocze miasteczko Savannah. W obronie tego miasta, właśnie tutaj, poległ wspomniany przed chwilą Kazimierz Pułaski. Zapewne oba miasta rywalizują o palę pierwszego miasta w Stanach, choć formalnie Savannah powstała chyba jednak w późniejszym okresie. Niemniej chciałem te miasteczka zobaczyć w blasku wschodzącego słońca :-).
600 km dalej już czekało na mnie słynne turystycznie Jacksonville. Nie mogłem się doczekać kąpieli w Atlantyku :-). Woda cieplutka, spore fale na jakieś 2,5 metra! Miałem też duże szczęście, bo akurat odbywały się tu zawody w surfingu, świetna sprawa :-). Musze kiedyś tego spróbować! Po 2 godzinach zabawy czas był się zbierać do punktu docelowego. Późnym wieczorem po 1,5 dobie spędzonej w aucie dotarłem do Orlando. Kurczę, jak szybko minęły te 2 miesiące, ledwo niedawno startowałem a tu już ostatnie miasto. Czas powoli się zacząć relaksować po trudach podróży :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz