Zmęczenie podróżą, a w zasadzie znużenie ciągłym zwiedzaniem, daje się już we znaki. Coraz ciężej sie zmobilizować, by zobaczyć kolejne muzeum i przejść kolejne kilometry :-). Przyznaję, że dzisiaj do 16 nie zrobiłem prawie nic konkretnego. Trochę szwendania się bez celu, spacer przez Most Brooklyński i trochę siedzenia w McDonalds :P.
Dopiero o 16 wszedłem do Metropolitan Museum of Art. To coś łączącego w sobie Luwr, Wersal, Pergamon Museum z Berlina i londyńskie Natural History Museum. Są tu zarówno obrazy znanych malarzy, antyczne meble, diamenty z Indii, posągi ze starożytnej Grecji i mumie z Egiptu. All in one :-). Nie spiesząc się specjalnie, ale też bez ponadprzeciętnego skupiania uwagi :P, udało mi się z nim uporać w 3 godziny. Wejście do tego muzeum jest bezpłatne! Co prawda są kasy i są podane ceny biletów 25 USD, ale to jest tylko sugerowana cena dobrowolnego datku! Biletów tak naprawdę się tam nie sprawdza.
Bardzo blisko od tego muzeum jest Grant Central, a tego na pewno ominąć nie mogłem! Największy dworzec świata, aktor wielu filmów, jest nie do ogarnięcia bez mapy :-). Ma prawie 130 peronów! Nie mam pojęcia, jak to wszystko się mieści w tych podziemiach i jakim cudem się nie zawali pod naciskiem gigantycznych wieżowców. Wszystkie perony łączą się w ogromnej hali z wielkim zegarem na środku, flagą na ścianie i... wielkim salonem Appla na piętrze :-).
Dzień zakończyłem w Chinatown, gdzie miałem okazję spróbować m.in. smoczego owocu (dragon fruit), który wygląda po przekrojeniu jak makowiec :-). Jest biały z setkami malutkich czarnych nasionek, a w smaku przypomina kiwi :-). Pycha :-).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz