piątek, 19 sierpnia 2016

Czas na postkomunistyczną Gruzję!

Pierwsza myśl po wylądowaniu w Kutaisi - kraj-prowizorka :-). Jakim cudem te wszystkie domki się jeszcze nie zawaliły, to nie wiem :-). Ale to właśnie chyba będzie znak rozpoznawczy tego kraju i jednocześnie jego najdziwniejszy urok - brak zmysłu estetyki połączony z baaaardzo amatorskimi remontami :-).
Tak właśnie zaczyna się moja kolejna podróż po Gruzji i Armenii. Start w Kutaisi i w planie objechanie dookoła niemal w całości obu tych krajów w miesiąc czasu. Już tak dawno nigdzie nie byłem, że aż mnie taki głód podróży ściskał w brzuchu. Ciągle praca, obowiązki, realizacja ważnych celów, ale przecież nie można odsunąć na bok najpiękniejszej z pasji :-). Tym właśnie sposobem trafiłem do kolejnego państwa z mojej listy - Gruzji. Podobno pięknie, podobno tanio, podobno gościnnie. Zobaczymy :-). Na pewno piękno nie dotyczy urbanistycznego uroku miasta Kutaisi, które po prostu przypomina zabudową jakieś sowieckie zadupie :-). Postkomunistyczne rudery, kojarzą mi się raczej z jakimś dalekim Sybirem, a nie z Europą, do której Gruzja tak ambitnie dąży. Ale to jest właśnie piękne, że jest tak nieturystycznie, tylko prosto i w stylu "aaa tam, i tak nikt nie zwróci na to uwagi" :-). Samo miasto spokojnie można obejść w parę godzin i oprócz odnowionych fasad w centrum, na pewno nie zaskoczy nas żadną nowoczesnością. Oprócz targu z milionem bzdurnych pierdółek, można wjechać również kolejką linową za 1 lari (1 lari = około 1,60 zł) na niewielką górę, na której jest samotne wesołe miasteczko. Czasy świetności obchodziło chyba kilkadziesiąt lat temu. Dzisiaj niemal kompletnie opuszczone kojarzy mi się z jakimś miastem widmem a'la Czarnobyl. Na tą górę moim zdaniem nie ma po co wjeżdżać. Za to warto wejść na wzgórze z katedrą Bagrati. A tam najpierw niedowierzanie, kto był na tyle głupi, by katedrę mającą chyba z 1000 lat, zbudowaną z jakiegoś piaskowca, odbudować w uszkodzonych miejscach stalą i szkłem. Podobno z tego powodu zabytek ten został usunięty z listy UNESCO. Patrzyłem z zewnątrz i brak poczucia estetyki aż kuł w oczy, ale... gdy wszedłem do środka... niezwykły sposób w jaki ta stal, szkło i piaskowiec komponowały się ze sobą, sprawił, że po chwili... uznałem tą katedrę za chyba najbardziej oryginalną, jaką widziałem. Wyglądała niczym Terminator z pierwszej części tej serii, któremu obok normalnej skóry na twarzy, częściowo wystawał stalowy szkielet.
Trzeba jednak przyznać, że namęczyłem się trochę, by wejść na to niewielkie wzgórze, bo choć wybrałem na wyjazd końcówkę sezonu, żeby było chłodniej, to w cieniu jest minimum 35 stopni. A na słońcu jest koszmarnie gorąco. Dobrze, że w cukierniach podają mrożoną kawę i najdziwniejsze ciasto jakie jadłem - podane w plastikowym kubeczku :-). Kreatywność ludzka niezmiennie mnie zadziwia! Ciekawe czym jeszcze zaskoczy mnie ten region. Zobaczymy już jutro, podczas zwiedzania kanionów i jaskiń.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz