To było chyba najbardziej niezwykłe, wręcz dziwne doświadczenie, jakie tu przeżyłem! Jedno z najbardziej znanych tu miejsc, jakże inne, niż u nas. Gruzińskie łaźnie istnieją tu od 1,5 tysiąca lat. Podobno nawet nazwa miasta Tbilisi od nich właśnie pochodzi. Dużo znanych osobistości z nich korzystało, więc cóż, głupio tu być i nie wejść :-). Najbardziej znana jest publiczna Łaźnia No 5. Jest na samym początku przy wejściu do tej dzielnicy, po lewej stronie. Wygląda z zewnątrz niepozornie, ale da się znaleźć. Oczywiście jest tych łaźni tu dużo więcej, są również prywatne, które można wynająć dla np. grupy znajomych czy rodziny.
Zaznaczam, że to nie są sauny. Znaczy sauna tam jest, ale to są łaźnie. Chcę przez to powiedzieć, że tam nie odbywa się grupowy relaks :-). Być może po zaliczeniu masażu, można poczuć się zrelaksowanym, ale ogólnie odniosłem wrażenie, że ona służy raczej myciu niż odpoczynkowi, choć oczywiście i tego doświadczymy, ale nie w takiej błogiej atmosferze jak w spa w Polsce, gdzie puszczają nam muzyczkę, ćwierkają ptaszki i delikatnie szumi wiatr.
Przy wejściu płacimy 3 lari (6 zł) i jeśli nie mamy swoich klapków i ręcznika, to dodatkowe 3 lari za wypożyczenie. Łaźnia prywatna kosztuje 30-40 lari, więc dużo drożej, ale nie jest to cena zaporowa. W środku jest bardzo... surowo. Ascetycznie, bym rzekł. Schodzi się na dół i po prawej stronie jest wejście dla mężczyzn, po lewej dla kobiet. Nie ma koedukacji niestety :-). Wchodzimy do środka, naszym oczom ukazuje się dość duża przebieralnia, sporo mężczyzn, przy wejściu siedzi koleś, wyglądający jakby wyszedł z więzienia :-). Kilka dziar, jakieś sznyty, dość postawny, przepasany samym ręcznikiem. Ale okazał się bardzo miły :-). Wyjaśnił co i jak, zaproponował dodatkowe usługi, z których polecam skorzystać, bo właśnie po to tam się idzie. Sam piling kosztuje 15 lari, a piling+mycie+masaż+herbatka :-) kosztuje 30 lari. Warto zapłacić, żeby to przeżyć :-). Rozbieramy się do naga, wszystko zostawiamy w szafce, ze sobą bierzemy tylko szampon. Można tez wziąć ręcznik, ale ani tam z niego nie skorzystamy, ani nie ma gdzie go położyć. W środku około 30 mężczyzn, może więcej, ciężko zliczyć, nie bardzo jest gdzie usiąść, więc wszyscy chodzą. Łaziebny pokazuje nam gdzie co jest i co w jakiej kolejności mamy robić. Najpierw prysznic, potem sauna, potem zabiegi, prysznic i kąpiel w baseniku. Zabiegi są chyba najbardziej niezwykłym przeżyciem. W ogóle w środku jest jakby jama, sufit wysoki w kształcie kopuł, obłożony drobno łamanymi kafelkami. Środkiem puszczone są rury, z których leci woda i to się nazywa prysznicem. Puszczone w kwadrat rury z chyba 10 odpływami. Woda bardzo ciepła, żeby nie powiedzieć gorąca. Dookoła kamienne łoża, kilka sztuk, niewiele osób się tam kładzie, a jeśli już to tylko na chwilkę. Używane są głównie do zabiegów. Łaziebny pokazał mi, żebym położył się na brzuchu i przywalił dłonią dwa razy w plecy i zaczął rozluźnianie mięśni i rozciąganie nóg. Po chwili wziął bardzo szorstką rękawicę, zrobioną chyba z jakiegoś dywanu i zaczął trzeć nią całe ciało. Opalanie się tego dnia przed sauną, nie było najlepszym pomysłem ;-p. Skóra szczypała, ale w życiu nie byłem tak czysty, on po prostu zdarł ze mnie skórę :-). Chlusnął na mnie wiadrem gorącej wody, by opłukać wszystko. Przyłożył gąbkę i dziwny nadmuchany worek pełen piany czy mydła i zaczął tym szorować całe ciało. Następnie od razu przeszedł do masażu, który był... powiedzmy... bardzo dynamiczny, żeby nie użyć słów lekko agresywny :-). Chlusnął znowu na mnie wiadrem wody i już było wszystko opłukane. Na tym zabiegi się kończą, bierze się prysznic i idzie zrelaksować do baseniku. Woda tam miała chyba z 60 stopni, myślałem, że zemdleję :-). Skóra piekła od gorąca, od pilingu i od opalania. Starałem się nie ruszać, żeby dodatkowo nie piekło podczas ruchu. Potem znowu prysznic i sauna. Gorąca sauna, gorący prysznic i jeszcze bardziej gorący basenik. Zupełnie inaczej niż u nas, gdzie po gorącej saunie, zalecają zimny prysznic. Myślałem, że się tam zagotuję, ciężko wytrwać więcej, niż 1,5h. Na koniec jeszcze herbatka, też gorąca jak diabli :-). Mogłem obserwować w tym czasie przestraszone miny nowicjuszy, którzy jeszcze nie wiedza, co ich czeka :-). Niezwykłe przeżycie, bardzo intensywne, jak zapach zgniłego jaja, unoszący się z wody z wysoką zawartością siarki. Trzeba do tego przywyknąć. Niemniej warto tego spróbować :-). Powietrze na dworze, choć miało dobre 30 stopni, to i tak było cudownie chłodne w porównaniu do tego w łaźni. Pierwsze, co zrobiłem po wyjściu, to kupiłem zimne piwo. W życiu mi tak piwo nie smakowało :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz