Whaaaat?!!!! :-) Co to za
miejsce! Co za atmosfera! Co za klimat! Tu nie da się nudzić! Tu każdy dzień
jest zajebisty! Tu nie ma nic made in China! Wszystko jest niepowtarzalne,
takie amerykańskie, takie z rozmachem! …ależ, jak nigdy, brakuje mi słów, by to
miejsce opisać! Jest takie magiczne, niepowtarzalne i jak najbardziej słusznie
kultowe! Fakt, że ceny hosteli tutaj są wręcz karykaturalnie wyolbrzymione do
zupełnie niezasadnych rozmiarów (2-3 noce potrafią kosztować nawet około 1000
dolarów!). Fakt, że woda nie jest tu krystalicznie czysta, nawet powiem, że
zamulona. Plaże też są słabe, małe, krótkie, nic specjalnego. Jednak spacer po
tym miejscu po prostu wypełnia energią :-). Ale najlepsze zaczyna się na
wieczór… ożywa najwspanialsza tu ulica Duval Street. Pub przy pubie, bar obok
baru, każdy z własnym rodzajem muzyki na żywo, każdy jakby miał swoją własną
ekosferę. W jednym słychać jazz, innym blues, w kolejnym country, wszystkie
wypchane po brzegi świetnie bawiącymi się ludźmi. Oczywiście każdy z nich jest
ogromny. W jednym naliczyłem na ścianach 16 ogromnych telewizorów plazmowych i
na każdym leciał inny kanał :-). Kolejny bar był cały oklejony
jednodolarówkami! Między barami fantastyczne galerie obrazów i artefaktów.
Zdjęcia z autografami największych gwiazd – od Marylin Monroe, przez Michaela
Jacksona, po Freddiego Mercury. Od Obamy po Nixona. Jakbym się cofnął w czasie.
Następny sklep… tym razem to cukiernia… ale jaka! Pieczone jabłka w karmelu
obsypane orzeszkami, to najmniej smakowity z serwowanych tu smakołyków!
Oryginalność tych wszystkich miejsc ma taki rozmach, że po prostu nie wiadomo,
gdzie patrzeć. Chłonie się atmosferę tego miejsca, jak żadnego innego.
Na końcu wspomnianej ulicy jest
coś jeszcze. Plac Mallory Square – miejsce, w którym codziennie odbywa się
spektakl zachodzącego słońca. Najpierw atmosferę podgrzewają wszelkiej maści
akrobaci, żonglerzy, magicy sprzedawcy rękodzieła. Potem setki ludzi, niby
zahipnotyzowani, wpatrzeni w zachodzące słońce, trzaskają tysiące zdjęć. Wdycha
się głębiej powietrze, jakby się chciało poczuć zapach słońca. Czarujące
miejsce. Potem do zrobienia jest już tylko jedno – świetna zabawa w którymś z
setek pubów :-). Można też wybrać się do punktu Mile 0. To najbardziej
wysunięte na południe miejsce w USA. To właśnie stąd zaczyna się liczenie
odległości mil drogowych od miasta do miasta. Coś jak Przylądek Igielny :-).
Oczywiście warto wybrać się również na wybrane atrakcje, jak np. rejs statkiem
z open barem, ponchem i drinkami oraz reggae na żywo :-). Zabawa przednia :-).
Mam jednak nadzieję, że dużo lepsza będzie jutro, bo zapisałem się na 6 godzin
sportów wodnych – parasailing, skuter wodny, pływanie na bananie i chyba
jeszcze z 10 innych :-). Szaleństwo na całego :-). Nie zapomnę tego miejsca
nigdy, wiem to już teraz :-).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz