piątek, 27 marca 2015

Key West!


Whaaaat?!!!! :-) Co to za miejsce! Co za atmosfera! Co za klimat! Tu nie da się nudzić! Tu każdy dzień jest zajebisty! Tu nie ma nic made in China! Wszystko jest niepowtarzalne, takie amerykańskie, takie z rozmachem! …ależ, jak nigdy, brakuje mi słów, by to miejsce opisać! Jest takie magiczne, niepowtarzalne i jak najbardziej słusznie kultowe! Fakt, że ceny hosteli tutaj są wręcz karykaturalnie wyolbrzymione do zupełnie niezasadnych rozmiarów (2-3 noce potrafią kosztować nawet około 1000 dolarów!). Fakt, że woda nie jest tu krystalicznie czysta, nawet powiem, że zamulona. Plaże też są słabe, małe, krótkie, nic specjalnego. Jednak spacer po tym miejscu po prostu wypełnia energią :-). Ale najlepsze zaczyna się na wieczór… ożywa najwspanialsza tu ulica Duval Street. Pub przy pubie, bar obok baru, każdy z własnym rodzajem muzyki na żywo, każdy jakby miał swoją własną ekosferę. W jednym słychać jazz, innym blues, w kolejnym country, wszystkie wypchane po brzegi świetnie bawiącymi się ludźmi. Oczywiście każdy z nich jest ogromny. W jednym naliczyłem na ścianach 16 ogromnych telewizorów plazmowych i na każdym leciał inny kanał :-). Kolejny bar był cały oklejony jednodolarówkami! Między barami fantastyczne galerie obrazów i artefaktów. Zdjęcia z autografami największych gwiazd – od Marylin Monroe, przez Michaela Jacksona, po Freddiego Mercury. Od Obamy po Nixona. Jakbym się cofnął w czasie. Następny sklep… tym razem to cukiernia… ale jaka! Pieczone jabłka w karmelu obsypane orzeszkami, to najmniej smakowity z serwowanych tu smakołyków! Oryginalność tych wszystkich miejsc ma taki rozmach, że po prostu nie wiadomo, gdzie patrzeć. Chłonie się atmosferę tego miejsca, jak żadnego innego.

Na końcu wspomnianej ulicy jest coś jeszcze. Plac Mallory Square – miejsce, w którym codziennie odbywa się spektakl zachodzącego słońca. Najpierw atmosferę podgrzewają wszelkiej maści akrobaci, żonglerzy, magicy sprzedawcy rękodzieła. Potem setki ludzi, niby zahipnotyzowani, wpatrzeni w zachodzące słońce, trzaskają tysiące zdjęć. Wdycha się głębiej powietrze, jakby się chciało poczuć zapach słońca. Czarujące miejsce. Potem do zrobienia jest już tylko jedno – świetna zabawa w którymś z setek pubów :-). Można też wybrać się do punktu Mile 0. To najbardziej wysunięte na południe miejsce w USA. To właśnie stąd zaczyna się liczenie odległości mil drogowych od miasta do miasta. Coś jak Przylądek Igielny :-). Oczywiście warto wybrać się również na wybrane atrakcje, jak np. rejs statkiem z open barem, ponchem i drinkami oraz reggae na żywo :-). Zabawa przednia :-). Mam jednak nadzieję, że dużo lepsza będzie jutro, bo zapisałem się na 6 godzin sportów wodnych – parasailing, skuter wodny, pływanie na bananie i chyba jeszcze z 10 innych :-). Szaleństwo na całego :-). Nie zapomnę tego miejsca nigdy, wiem to już teraz :-).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz