piątek, 25 czerwca 2010

Czym jest podróż dookoła świata?

Gdy pojawiły się pierwsze krytyczne komentarze, zapytałem sam siebie… czy ja robię coś nie tak? W zasadzie, co ja robię? I czym jest to, co robię? Czym jest podróż dookoła świata? I wiecie, co wymyśliłem? Podróż dookoła świata to tak naprawdę weryfikacja informacji, które media wpoiły nam przez ileś lat. Sęk w tym, że jest to weryfikacja na własnej skórze i w bardzo wielu przypadkach jest to emocjonalnie bolesne doświadczenie, bo okazuje się, że prawda jest zwykle znacznie inna, niż się wydawało. Ile osób myślało, że Indie są bajecznie kolorowe? Ile osób myślało, że muzułmanie są wrogo nastawieni do chrześcijan? Ile osób się spodziewało, że nie można przejechać przez Arabię… bo nie. Wiecie, co się działo w mojej głowie, gdy musiałem wsiąść wtedy do samolotu? Byłem rozgoryczony! Jak to? Przecież planowałem inaczej! Niestety inni ludzie mają moje plany w nosie. Dlatego to prawda, że moja podróż już od początku wygląda inaczej niż planowałem, a powód jest prosty: moje plany nie były do końca możliwe do realizacji. Ale co miałem zrobić? Zrezygnować z podróży i wrócić do domu, bo nie wpuścili mnie do Arabii? To bez sensu. Jestem w sytuacji, gdy moje założenia powstały na bazie wyimaginowanych wyobrażeń o krajach, w których nigdy nie byłem, więc nie mogły się wszystkie, co do joty spełnić. Ale to, co ja mogę zrobić teraz, to być elastycznym i dostosowywać się na bieżąco do zmieniającej się rzeczywistości. Nie zamierzam się poddawać tylko dlatego, że jakieś przepisy czy moje błędne wyobrażenia rzuciły mi kłody pod nogi. Właśnie się dowiedziałem o paru kolejnych krajach, do których nie wpuszczą mnie, jeśli nie będę miał rezerwacji w hotelu i biletu powrotnego do kolejnego kraju. I co? To wychodzi zupełnie poza ramy moich wyobrażeń o tej podróży. Są kraje, w których restrykcje prawne nie pozwalają ot tak po prostu sobie podróżować. I wierzcie mi, że dla mnie to jest większe rozczarowanie, niż dla Was. Ale czas podróży jest czasem, gdy muszę zwiększyć elastyczność a zmniejszyć oczekiwania. "Kolorowe Indie" okazały się wysuszonym wysypiskiem śmieci, na którym nie ma gdzie rozbić namiotu, a zrobienie tego może skończyć się napadem. Nie zamierzam ryzykować w imię błędnych wyobrażeń. Szczególnie, że ta podróż jest moją pierwszą tak dużą wyprawą w życiu i nie ma się co oszukiwać – dojechałem już i tak znacznie dalej niż by ktokolwiek przypuszczał. Jestem jednak w miejscu, gdzie różnice kulturowe i zachowania ludzi są tak różne od naszych, że nie widzę powodu, by nie przyjąć czyjejś pomocy w przetrwaniu tego momentu aklimatyzacji w nowym środowisku. Jeśli ktoś pierwszy raz przyjechał zupełnie sam do Indii i sobie sam poradził i przyzna, że nikt go przy tym nie okantował, to będę w ciężkim szoku i uchylę czoła do samej ziemi z respektu przed nim. Indie są krajem trudnym na wstępie, zyskują dopiero przy bliższym poznaniu i przy dłuższym pobycie tutaj. Choć spotykam wielu pomocnych mi osób, to równie dużą ilość stanowią osoby, które chcą mnie oszukać, żeby zarobić. To się rzuca w oczy natychmiast i nic w tym w sumie dziwnego nie ma, bo najprościej oszukać kogoś, kto nie wie, jaka jest rzeczywistość w danym kraju. Do tego ludzie mają wyobrażenie, że europejczycy wręcz pławią się w pieniądzach, więc dlaczego ich trochę nie oskubać? Słyszałem nawet zdania w stylu "Sir, give me your mp3!". Tak jakbym miał przy sobie przynajmniej kilka na rozdawanie ubogim.

Musicie sobie zdać sprawę z jeszcze czegoś. Taka wyprawa to nie bajka. Starałem się przekazywać (i będę się starał w przyszłości) szczególnie pozytywne odczucia, ale to nie jest tak, że ja nie mam słabszych dni, że nie tęsknię za domem, za rodziną, za znajomymi i że jest tylko super. Jestem już prawie 2 miesiące poza domem w skrajnie odmiennych warunkach, niemal codziennie śpię w innym miejscu (zwykle… niezbyt fajnym), często jestem bardzo zmęczony fizycznie i psychicznie, nie mam z kim pogadać, często moje oczekiwania przerastają zastaną sytuację. Dobrze będzie jak krytycy zrozumieją to. Ta podróż jest walką z moimi słabościami, którą myślę, że jak na razie wygrywam, choć nie każde starcie. Już rzadko cokolwiek planuję, staram się przetrwać każdy kolejny dzień. Często nie mam czasu ani możliwości, by delektować się wszystkim dookoła. Myślę, że czas refleksji przyjdzie dopiero po powrocie, gdy będę mógł spokojnie obejrzeć zdjęcia i przypomnieć sobie o wszystkim. Tutaj wcale nie mam na to za dużo czasu. Muszę pilnować bagażu, zastanawiać się, co mogę w danym miejscu ciekawego zobaczyć, jak tam dotrzeć, żeby się nie zgubić, gdzie będę spał kolejnego dnia… Wy, Czytelnicy, dostajecie ode mnie esencję najfajniejszych przeżyć, ale chyba pora, by niektórzy zdali sobie sprawę, że oprócz przyjemności, jest też tu wiele wylanego potu i skomplikowanej, ciężkiej pracy.

Nie obrażam się nigdy na krytykę, ale chcę, żeby krytyka była konstruktywna. Założenia, które wymyśliłem sobie siedząc w domu w ciepłym fotelu okazały się w niektórych przypadkach niemożliwe do realizacji. Ale one się nie zmieniły. Nadal chcę zrobić wszystko tak, żeby jak najmniej korzystać z samolotów. Nie latam, bo mi wygodniej, tylko dlatego, że nie mam innej możliwości, albo inne możliwości są bez sensu. Nie mieszkam w hotelu po to, żeby mieć telewizor, tylko dla swojego bezpieczeństwa lub z braku innych możliwości. Dlatego na przyszłość… bądźcie równie elastyczni, jak ja :-). Nie jestem kimś, kto idzie na łatwiznę, zwykle właśnie jestem aż za bardzo samodzielny. Ta podróż jest jednak ogromnym wyzwaniem pod względem logistycznym, emocjonalnym i w zasadzie pod każdym względem :-), dlatego weźcie czasem namiar na to, że może mam zły dzień, może słabsze chwile, może po prostu mi ciężko, albo czuję się samotnie, a może mam pod górkę albo kolejne przepisy utrudniają mi podróż czy wyobrażenia rozminęły się z zastaną sytuacją. Ale dla mnie to nie jest powód, by przerwać podróż i wrócić do domu. A w takiej sytuacji nie mam innego wyjścia, jak odłożyć na bok oczekiwania i dostosować się do nowej sytuacji. Zgodzicie się ze mną?

5 komentarzy:

  1. Paweł, nie przejmuj się krytyką innych. Realizuj swoje marzenie i...idz do przodu...no i oczywiscie czesciej cos skrobnij, bo fajnie sie czyta Twojego bloga:) Dla mnie nie ma znaczenia czy idziesz na piechte, płyniesz czy lecisz..jak nie ma innej możliwości to..oki. Wazne, ze nadal realizujesz swoje marzenie i nie poddales sie. Pozdrowionka - Jarecki

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie też sie podoba,i tzrymaj tak dalej,nie przejmuj sie krytyka,nik tak naprawdę nie wie co przeżywasz i ile cie to wysiłku kosztuje,to nie jest podróż zorganizowana przez biuro podrózy sam sobie musisz wszystko załatwić ,uważam że świetnie dajesz sobie radę,
    a co to za głupstwa że ty sie mało usmiechasz,ja tego nie zauważyłam.
    Pozdrawiam i czekam na fajną lekturę.
    M.

    OdpowiedzUsuń
  3. oczywiście wiesz, że całkowicie zgadzam się z Jareckim; znasz polską mentalność - z domowego fotela każdy jest mistrzem i ekspertem, czy to idzie o 'milionerów', czy piłkę nożną, czy Twoją podróż.. Twoja odwaga, konsekwencja i determinacja może być zadrą, norma, wszak całkiem niechcący wywołujesz refleksje, nawet jeśli nie do końca świadome. niczym nie zrażony podążaj dalej, bo..: 'Kiedy czegoś gorąco pragniesz, to cały wszechświat działa potajemnie, by udało ci się to osiągnąć.', pamiętasz? ;) darz bór, chłopaku! i fakt - pisz!

    OdpowiedzUsuń
  4. Twój komentarz Kasiu jest jak zwykle tak celny i przemyślany i poprawny, że nie pozostaje mi nic innego jak tylko przytaknąć :-).
    Mam nadzieję, że już w przyszłym tygodniu ruszę dalej. Fakt, miałem parę słabszych dni, ale powoli wracam do równowagi. Czasem pod nogami trafiają mi się tak niespodziewane i duże kłody, że muszę je przejść dookoła, bo nie mogę przeskoczyć. Ale wierzę, że będzie dobrze i że już za parę dni ruszę dalej. Trzymajcie kciuki.

    OdpowiedzUsuń
  5. W dalszym ciągu podziwiam twoją odwagę i determinację, chęć przeżycia przygody życia....pamiętam jak zaczynałeś
    Powodzenia:-))
    K.

    OdpowiedzUsuń