5-6 czerwca 2010
Wiedziałem, że kiedyś ta chwila nastąpi i miałem przeczucie, że będzie to związane z cholerną Arabią Saudyjską. Chwila, która po prostu na moment zabierze mi radość z tej podróży. Posłuchajcie, jak to było…
W piątek, jak wiecie, muzułmanie mają dzień wolny, więc nie mogłem się wydostać z Petry, bo żaden autobus nie kursował. Nie stresowałem się tym zbytnio, no bo niby co mogłem zrobić. Przeczekałem ten dzionek, odpocząłem sobie, pospacerowałem, zjadłem parę miejscowych dań i zgrałem zdjęcia na serwer. Po prostu relax. Następny dzień z samego rana pojechałem do miejscowości Ma'an jakieś 40 km od Petry. Gdy patrzyłem na mapę, byłem święcie przekonany, że autobus z Ammanu do Jemenu, gdzie planowałem jechać, musi jechać przez tą miejscowość i że na pewno się tam zatrzyma. Jednak miejscowość okazała się większa wioską i nikt nic nie wiedział o autobusie do Jemenu. Nie pozostało mi więc nic innego, jak wrócić do Ammanu. Drogo nie było, bo za około 300 km zapłaciłem może z 10 zł. Straciłem tylko trochę czasu. Gdy dojechałem na miejsce, to chyba z 7 taksówkarzy składało mi swoje oferty handlowe :-) na dowiezienie mnie do innej stacji autobusowej, gdzie odjeżdżał autobus… niekoniecznie do Jemenu, ale do Arabii Saudyjskiej. Bezpośredniego połączenia z Jemenem nie ma, trzeba wziąć autobus z przesiadką. Trudno, w sumie nic wielkiego. Tyle, że jak dojechałem do tej agencji, która sprzedawała bilety, okazało się, że jedyny autobus, który w ciągu dnia tam jedzie, ruszył już z 15 minut temu. Co tu robić? Okazało się, że jakiś prywatny taksówkarz może mnie tam zawieźć (za granicę z Arabią) za jedyne 10JD (JD to jordański dinar – kurs jest 1 JD = 0.7 USD = 2.35 zł). Tak sobie myślę… gdybym chciał pojechać dzień później, to 5 JD musiałbym dać za hotel, ze 3 JD za taksówki i trochę na jedzenie, więc wyszłoby mnie na to samo kosztowo, za to oszczędzę 1 dzień jadąc dzisiaj. No dobra, to jedźmy. Kupiłem bilet na autobus aż za 35 JD (50 USD), na autobus do którego miałem wsiąść za granicą z Arabią. Miał tam na mnie poczekać, a do granicy dowiózłby mnie ten taksówkarz. Nie ukrywam, że byłem trochę zestresowany… nie wiem… może to po prostu było złe przeczucie… bolał mnie brzuch… ogólnie nie najlepiej się czułem. Trochę byłem zły, że tyle kasy już zapłaciłem za ten dojazd. W kraju, gdzie paliwo jest tak tanie, taki przejazd nie powinien być tak drogi. Za podobny dystans w Turcji zapłaciłem połowę ceny z Jordanii. No trudno, co zrobić, gdy mam tylko jedną możliwość do wyboru? Muszę wykorzystać. Wsiedliśmy do tej taksówki… ale coś nie jedzie ten koleś zbyt szybko i niekoniecznie w stronę granicy. Zatrzymał się parę razy zapytać o drogę… okazało się, że pytał o drogę do hotelu, z którego miał zabrać jeszcze jednego klienta… Saudyjczyka! Hmm, pomyślałem sobie, ten koleś może mi bardzo pomóc. Przepisy wjazdowe do Arabii są bardzo, bardzo restrykcyjne. Nie można wjechać ot tak sobie. Z tego co czytałem wcześniej, gdy się przygotowywałem do podróży, miałem tylko jedną możliwość, by się przez ten kraj przedostać – wizę tranzytową. Natomiast pojawienie się tego Saudyjczyka powiększało moje potencjalne możliwości o wizę turystyczną na zaproszenie obywatela z Arabii. No, zobaczymy jak to będzie. Do granicy jest 160 km. I jedna wielka niewiadoma. Krajobraz dookoła zmienił się w bardzo pustynny. Jednak nie taki jak na Saharze. Dokąd wzrok sięgał była tylko wyschnięta ziemia pełna żwiru, kamieni i skał. Bardzo niegościnne miejsce. Upał przy tym był nie do wytrzymania. I szkodził on nie tylko ludziom, ale również… oponom ciężarówek. Droga do granicy to było istne cmentarzysko rozerwanych opon. Można by z tego uzbierać kilkanaście kompletów opon dla TIR'ów. Nigdy nie widziałem czegoś podobnego.
Wraz ze zbliżaniem się do granicy rosło również moje napięcie. Granica z Jordanią poszła gładko, wbili mi pieczątkę, która kończyła ważność mojej wizy i tyle. Kilometr dalej była granica z Arabią. Poszliśmy całą trójką do departamentu imigracyjnego. Oczywiście poszliśmy trójką, bo i kierowca i Saudyjczyk bardzo chcieli mi pomóc. W czasie podróży trochę się zaprzyjaźniliśmy. Stałem więc przy tym okienku, a oni nawijali z celnikami po arabsku. Wyłapywałem tylko jakieś pojedyncze słowa "tranzyt", "wiza", "Poland". W końcu urzędnik pokiwał głową, żebyśmy poszli do jego przełożonego. Kierowca z Saudyjczykiem zadowoleni pokiwali głowami, mówią, że wszystko "will be good". Niestety komendant miał inne zdanie. I w sumie nawet nie mam do niego pretensji, bo po prostu nie mógł dać mi wizy tutaj na granicy. Taki mają system, że wizę trzeba wcześniej nabyć w ambasadzie. Nie pamiętam już gdzie, ale czytałem, że można ją kupić na granicy w Arabii, więc to wprowadziło mnie w błąd. Gdybym wiedział wcześniej, to by do tego nie doszło. I choć Saudyjczyk i mój driver bardzo się starali, nie udało się nic zdziałać i musiałem wrócić do Ammanu, by iść do ambasady Arabii. Tylko ciekawe, jak tam teraz wjadę, skoro moja wiza już została zamknięta do Jordanii :-(. Spodziewałem się problemów z Arabią, ale ciągle byłem dobrej myśli. Kierowca powiedział, że odwiezie Saudyjczyka i za godzinę wróci po mnie. Jakiś inny samochód podwiózł mnie z powrotem do granicy jordańskiej. Poszedłem znowu do Departamentu Imigracyjnego i mówię, że nie wpuścili mnie do Arabii i muszę wrócić z powrotem i co teraz mam zrobić? Urzędnik był na tyle łaskawy, że wbił mi pieczątkę anulującą mój wyjazd z Jordanii, wypisał jakiś papier i powiedział, że mogę wrócić z powrotem bez powtórnego płacenia za wizę. No i super. Nie pozostało mi nic innego, jak czekać tu na mojego kierowcę. Chodziłem więc sobie po placu przed tym budynkiem. Przyszedł do mnie po chwili żołnierz i mówi, że jak mam już wbitą pieczątkę, to mam wrócić za przejście graniczne. Okay, w sumie żadna różnica, gdzie będę czekał. Idę więc… i słyszę po chwili wołanie. Kawałek dalej siedziało z 5-6 celników, policjantów i żołnierzy. Nie było już ruchu na granicy, bo już było koło 19 wieczorem, siedzieli więc sobie i gadali. Gdy zobaczyli mój plecak, to koniecznie chcieli też pogadać ze mną :-). Zrobili mi miejsce, podali wodę, poczęstowali jakimiś ciasteczkami i gadaliśmy godzinę :-). Uśmiałem się z nimi zdrowo, porównywaliśmy nasze kultury, zachowania, pytali mnie jakie u nas są dziewczyny :-). Jak wspomniałem o dekoltach i miniówkach, to chłopakom się buzie uśmiechnęły, bo tutaj żaden z nich nic takiego nie widział. Ale w zamian mają tu dość ciekawy obyczaj – mogą mieć 4 żony :-). Było mi przez tą godzinę bardzo miło i przez chwilę zapomniałem o problemie z wizą. Przyjechał wreszcie mój kierowca i ruszyliśmy do Ammanu. I przestało być miło :-(. Jak do granicy zapłaciłem mu 10 JD, tak w drogę powrotną chciał już 50 USD! Powiedziałem mu, że chyba zwariował i nie zapłacę mu tyle. Atmosfera była ciągle w miarę miła i po prostu negocjowaliśmy stawkę, ale zaczynało być już odczuwalne napięcie. Nie cierpię ludzi, którzy wykorzystują nieszczęście innych, żeby się wzbogacić. Było na początku pięknie i miło, a potem się okazało, że on nie tyle lubi mnie, co mój portfel. Sytuacja dla mnie beznadziejna. Dookoła pustynia, ja już prawie bez wody, najbliższe miasto kilkadziesiąt kilometrów dalej… to nawet z resztą nie było miasto, raczej wioska. Przypuszczam, że nie mieli tam hotelu, a pewnie i z autobusem do Ammanu byłby problem, gdybym chciał tam czekać do rana. Wytargowałem z wielkim trudem 25 dolarów za wycieczkę powrotną. Byłem już mocno w*******y. I do tego przygnębiony i załamany, że sytuacja zrobiła się tak beznadziejna. Nie tak miało być :-(. W miasteczku kierowca poprosił jakiegoś swojego kolegę, żeby mnie zawiózł, bo on chciał jechać w inną stronę. I w sumie dobrze, bo nie miałem ochoty więcej na niego patrzeć. Dojechałem do Ammanu, wysadził mnie na przedmieściach. No to co? Taxi. Standardową stawką jest 1JD, na dłuższych dystansach 2JD. A ten taksiarz myślał, że ja jakiś zupełnie nowy, pierwszy raz w tym mieście i wali mi cenę 5JD. 5JD??? Chyba wszyscy tu poszaleli! Powiedziałem że mogę dać max 2JD, więc facet trochę zmiękł, jak zobaczył, że znam stawki. "No to wieź mnie dziadu do mojego hotelu" – powiedziałem grzecznie :-). Już miałem serdecznie dość kontaktu z arabska kulturą. Jedziemy, jedziemy, może z 2 km, a ten mówi, że nie wie, gdzie jest mój hotel :-). No myślałem, że mu przywalę. I jeszcze, żeby mu dać 1JD za te 2 km. Ale najgorsze, że ja przy sobie nie miałem już ani jednego JD :-). Przecież na granicy wszystko wymieniłem na arabskie riale. Atmosfera robi się gorąca, ten się drze, żeby mu zapłacić, jest już ciemno, koło 22 w nocy, kantory już pozamykane, mówię więc, że mogę mu w dolarach zapłacić. A ten do mnie, że 1 JD, to 4 dolary :-))). Noś chyba już całkiem zgłupiał stary capie! Zatrzymałem innego taksówkarza, poprosiłem, żeby mu dał to 1JD, a ja mu oddam, gdy mnie dowiezie do hotelu i pojechałem z nim. Temu taksiarzowi musiałem więc dać 3 JD (1JD oddać i 2JD za podróż). Po drodze nie było żadnego kantoru, a ja przy sobie tylko grube banknoty, po 100 i 50 dolarów oraz 1 USD i te arabskie riale. Uzbierało się z tego całe 2,7JD :-). Kurde brakuje jeszcze 300 filsów. Riali arabskich miałem więcej, ale zapłaciłem nimi, żeby dojechać do Ammanu. No to dałem mu ostatniego batonika i powiedziałem że więcej nie mam :-). Machnął ręką i odjechał :-). Dobra, wreszcie hotel, wreszcie łóżko, niech ten cholerny dzień się skończy i niech skończy się ta cholerna Jordania.
Z samego rana stawiłem się w arabskiej ambasadzie. I co się dowiaduję? Ano, że nie mogę dostać wizy na tranzyt, bo nie mam swojego samochodu :-). No rzesz jasna cholera, jak się z tego durnego rejonu wydostać? Nie mam wyjścia, muszę przelecieć nad Arabią samolotem. Nie ma innej drogi, wszystkie możliwości wykorzystałem. Jestem zły na siebie, że tego nie przewidziałem, zły na los i na tą cholerną Arabię. Siedzą tam zamknięci na pustyni, chodzą w białych szlafrokach i nie pozwolą nikomu przejechać przez ich kraj.
Wróciłem do agencji, w której kupiłem bilet autobusowy, żeby odzyskać pieniądze. Po ciężkich bojach udało mi się odzyskać 25JD z 35JD. Lepszy rydz niż nic. A teraz do kafejki internetowej, kupić bilet na samolot do Omanu i spadać stąd. 5 godzin później siedziałem już w samolocie. Wreszcie uwolniony od arabskiego absurdu życia.
Straciłem niepotrzebnie cały dzień i chyba z 50 dolarów na nic. Do tego musiałem kupić bilet na samolot. Samolotu chciałem uniknąć za wszelką cenę i jestem smutny, że mi się nie udało. Niestety nie ma jak objechać Arabii, można nad niż tylko przelecieć. Szkoda, że tak się stało, niestety nie z mojej winy i nic nie mogłem na to poradzić. Trudno, trzeba jechać dalej.
Powiem Wam coś jeszcze, żeby ten rejon podsumować.
Turcja, bardzo fajny i ładny kraj. Kraj bardzo duży, w którym jest do zwiedzenia masa rzeczy. Ja mu poświęcę czas innym razem. Ale z tego, co zdążyłem się zorientować, mają najlepsze jedzenie, nie najwyższe ceny i przyjaznych ludzi. Po kilku dniach jest tylko trochę męcząca ich handlowa natura. I to, co ważne, to oczywiście moja opinia wyłącznie, nie zaliczyłbym Turcji do Bliskiego Wschodu pod względem kulturowym. Może jako obszar to tak, ale oni nie mają nic wspólnego z prawdziwym arabskim klimatem.
Wielką niespodzianką Bliskiego Wschodu okazał się Damaszek! Tak wspaniałych ludzi, tworzących tak niesamowitą atmosferę jeszcze nie widziałem. Nie miałem okazji zwiedzić całej Syrii, ale jest to kraj, do którego wrócę z miłą chęcią. Choć ich smakołyki i jedzenie nie dorównują tureckim specjałom, to atmosfera i poczucie bezpieczeństwa bije na głowę wszystkie inne kraje.
No i jeszcze ta Jordania. Kraj naciągaczy i kanciarzy. Kraj drogi, choć nie ma do tego żadnych powodów, żeby tak było. Morze Martwe – fajna rzecz, ale tylko na jeden dzień. Można tam wpaść, jak akurat jest się w pobliżu, żeby zobaczyć ten fenomen, ale jak ktoś myśli o 2 tygodniach urlopu tutaj, to zdecydowanie odradzam (chyba, że ktoś chce w celach leczniczych, ale za umazanie się błotem trzeba oczywiście dodatkowo zapłacić). Jak już pisałem wcześniej, wejście na plażę jest koszmarnie drogie – 20 USD, a jeszcze droższe jest oglądanie skał w Petrze. I w Polsce mamy skały i pewnie równie majestatyczne i równie stare. Ale wyobrażacie sobie, żeby za oglądanie skał płacić 180 zł za 1 dzień? To jest czyste szaleństwo. Moja noga więcej w tym kraju nie powstanie, niech ich zeżre ich zachłanność i pazerność.
Czas zobaczyć, co jest w kolejnym kraju. Rezygnuję z Jemenu. Kupiłem bilet od razu do Omanu. Zobaczymy, co w tym kraju przeniesie mi los.
Pierwsze kłopoty masz za sobą,życzeci żeby ich było jak najmniej.
OdpowiedzUsuńM.