czwartek, 3 czerwca 2010

Petra

02-03 czerwiec 2010

Domyślacie się zapewne, że wczoraj obudził mnie wschód słońca na plaży Morza Martwego. Wychyliłem głowę z namiotu, a tu zupełnie pusta plaża, a po drugiej stronie morza świetnie było widać góry Izraela. Delikatne fale zapraszały do kąpieli :-). No to siup :-). Potem prysznic, pakowanie namiotu, kolejny prysznic, bo już się zdążyłem spocić. Jest dopiero 7 rano, a słońce już pali niemiłosiernie. Pożegnałem się z ochroniarzami i wyszedłem na parking. Jeszcze nie ma żadnej taksówki, więc muszę poczekać. W kieszeni zostało mi już tylko 7JD, wczoraj dokładnie tyle zapłaciłem za dojazd tutaj z najbliższego miasta, więc mam nadzieję, że wystarczy również teraz. Pierwszy taksówkarz stwierdził jednak, że za mniej niż 20JD nie opłaca mu się jechać. No to lipa. Trudno, idę na stopa. Przeszedłem przez ulicę… macham do pierwszego mini busa… :-) zatrzymał się, myślałem że to autobus, ale otwieram drzwi, a tam podłoga zawalona jakimiś częściami samochodowymi. Z tyłu spał jakiś człowiek, obok kierowcy też jakiś facet siedział. Pytam się ile za podwózkę do Ammanu, albo do Madaby, bo też blisko, facet macha ręką, mówi, że podwiezie za free. OK. :-) Takie odpowiedzi lubię najbardziej. Wracamy do Ammanu, nawet dla mnie lepiej, bo miasto jest większe i większe szanse na autobus w stronę Petry, bo tam dzisiaj zmierzam. Petra to turystyczny numer 1 Jordanii. Ogromna formacja skalna, w której ponad 2000 lat temu Nabatejczycy wykuli sobie miasto. Po drodze do Ammanu widziałem pierwszy raz w życiu stado pasących się wielbłądów :-). A 200 metrów dalej, na zakręcie!, 10-cio letni chłopak na osiołku, przepędzał swoje stadko owiec i kóz na drugą stronę ulicy. Fajne przeżycie zobaczyć coś takiego :-). Z Ammanu zabrałem się autobusem do Petry. Jak ktoś tu będzie chciał w Ammanie nocować, to polecam hotelik Farah Hotel. Natomiast Petra mieści się jakieś 300 km na południe obok miasteczka o nazwie Wadi Musa. Tutaj zatrzymałem się w hotelu Valentine Inn. Całe 15 zł za dobę :-). Niestety przy kasie do Petry cena już nie była tak atrakcyjna. Spodziewałem się koło 20 dolarów, a było… 50$!!! To jakieś szaleństwo. 150 zł za wstęp, żeby pooglądać sobie skały? Policzyłem do 10, ciśnienie zaczęło powoli wracać do normy, oznaki nadchodzącego zawału powoli mijały. Spojrzałem jeszcze raz w cennik. Jedyne co było pozytywne, to możliwość zakupu biletu na 2 dni. Było już koło 17, więc całej Petry i tak bym nie zszedł. Cenowo natomiast wyglądało to tak, że bilet na 1 dzień był za 48 dolarów, a na 2 dni za 54 dolce. Wybór więc był oczywisty. Upał palił w skórę. Mieszkający tu Beduini uparcie starali się wcisnąć widokówki, pierścionki, koraliki, jazdę na osiołku, na koniu, na wielbłądzie. Oczywiście cena super atrakcyjna, np. za przejażdżkę wielbłądem 50 dolarów. Idziemy więc dalej na piechotę :-). Skały są ogromne, majestatyczne, masywne, imponujące. Zastanawiałem się tylko czemu ludzie wracający do wyjścia wyglądają na tak skonanych. 3 godziny później wiedziałem :-). Myślałem, że nie dojdę :-). Przeszedłem całą trasę, doszedłem do samego końca, myślę, że mogło to być koło 7 km, a na końcu… góra. Skoro wszyscy tam idą, to trzeba zobaczyć, co tam jest. Po godzinie skrobania się pod górę po wydłubanych w skałach schodach, po 4 zawałach i 6 wylewach, dotarłem na szczyt. Miejsce oznaczone jako End of the Earth :-). Zostało już tylko pół butelki wody, wszyscy dookoła, łącznie ze mną, spoceni, jakby nas polano wodą. Jeszcze godzina z powrotem i nic mnie z łóżka nie ściągnie do rana. To była bardzo długa droga. Słońce chyliło się ku zachodowi, ale wciąż piekło w kark. Po dojściu do wyjścia z Petry dorwałem się do pierwszego sklepu z wodą i wypiłem z litr. Po drodze w Petrze jakieś sklepiki też były, ale cena 500% większa. Pierwsza napotkana taksówka była moja :-).

Następnego dnia…

Dzisiaj lajcik. Nie zamierzam się przemęczać. Wracam do Petry obejrzeć kilka rzeczy, na które nie wystarczyło mi sił. Tym razem miałem ze sobą więcej wody i owoce. Półgodzinna wspinaczka pod inną górę, wyciskała z ludzi siódme poty. Ale dzisiaj już nie wariowałem z aparatem tak jak wczoraj. Dzisiaj delektowałem się majestatem tych skał. Przyglądałem się ciekawym kształtom, pojedynczym drzewkom, które wyrosły w połowie skały, nie wiadomo w jaki sposób, albo skałom, które robiły wrażenie, jakby zaraz miały się osunąć. Wiele z nich miało niesamowite kolory. Szczególnie te, w których były wydrążone groty, one odsłaniały przekrój niezwykłych kolorów. Pięknie to wszystko natura wyrzeźbiła. Dlaczego za podziwianie natury trzeba płacić aż tyle?

…przygwożdżony…

Jutro miałem jechać do Jemenu. Tylko właśnie się dowiedziałem, że jutro mają tu święto – piątek, i nic nie jeździ. Trzeba będzie więc 1 dzień przeczekać, aż ruszą się do pracy. Mam nadzieję, że znajdę jakiś autobus w tamtym kierunku i że uda mi się przedostać przez Arabię i dostać wizę do Jemenu. Trzymajcie kciuki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz