13-15 czerwca 2010
Znowu musiałem wstać o 5 rano, żeby zdążyć na autobus. Tutaj podróżowanie tylko rano jest w miarę znośne. Dojazd do Jaipur trwał prawie 5 godzin, więc miałem trochę czasu na myślenie i tak sobie myślałem, że mógłbym otworzyć po powrocie do Polski biznes turystyczny – Indie w 24 godziny! Mógłbym pokazać polakom Indie za znacznie mniejsze pieniądze niż agencje turystyczne. Polegałoby to na wizycie w bardzo gorący dzień na wysypisku śmieci. W cenie byłyby przenośne klaksony, które trąbiłyby przez np. godzinę non stop, żeby klient mógł poczuć atmosferę ulicy, potem pokazywałbym zdjęcia wygłodzonych osób z zanikiem mięśni, dzieci żebrzące na ulicy oraz ewentualnie zdjęcia kobiet wybierające ze śmietnika to czego jeszcze nie zjadły krowy czy psy. W wersji all-inclusive przewiduję dodatkowo przygotowanie dla klienta posiłku zaraz po skorzystaniu z toalety bez umycia rąk. Jak myślicie? Dostanę na to jakieś dotacje z Uni? :-)
Wiem, trochę jestem zgryźliwy, ale tak właśnie wyglądają Indie. Nie będę ściemniał, że jest tu pięknie, bo po prostu nie jest. Ciągle uczę się Indii i staram się zrozumieć i zaakceptować to, co tu widzę, ale nie jest mi łatwo. Jestem w stanie zrozumieć, że przy tak dużej ilości ludzi ciężko znaleźć pracę, ciężko zarobić na jedzenie a co dopiero na lepsze życie, a przez to również ciężko oczekiwać by ludzie dbali o to co ich otacza. Żyją w śmietniku, bo tak się nauczyli i tak są przyzwyczajeni. Oczywiście Indie mają swoją niepowtarzalną atmosferę, ale na samym początku nie są łatwe do zaakceptowania, przynajmniej dla mnie.
13 czerwca wieczorem, gdy spacerowałem sobie po targu, aaaa no właśnie, zapomniałem Wam powiedzieć, że mój hotel znajduje się prawie w centrum gigantycznego targowiska i sklepików w takich wąskich uliczkach. Fajny klimat :-). Spacerowałem sobie właśnie po tym targu, ignorując nawoływanie handlarzy, gdy nagle zza pleców usłyszałem ciekawe słowa: "Ludzie z Europy nie lubią jak się ich nagabuje, prawda? Lubią kupować w ciszy i w spokoju, żeby sobie wszystko obejrzeć, zastanowić się i wtedy wybrać i kupić, prawda?". Przytaknąłem, przywitałem się z nowym kolegą o imieniu Sunny i pogadaliśmy chwilę. Okazało się, że jest hindusem, ale jest w Jaipur tak samo turystą, jak ja. Przyjechał z Goa, gdzie ja się wybieram za kilka dni. Chwilę później pojawił się jego przyjaciel, u którego Sunny śpi, przyjaciel ma na imię Aditya (w skrócie Adi :-)). Rozmawiało się z nimi miło, do niczego mnie nie namawiali, nie chcieli kasy, nie chcieli nic sprzedać, więc poszedłem z nimi na soft-drinka, jak to tutaj nazywają, czyli po prostu sok ze świeżych owoców. Pytali jak jest w Polsce, w Europie, wymienialiśmy się doświadczeniami i informacjami z naszych krajów. Całkiem fajnie nam się żartowało. Ponieważ Sunny również przyjechał tu na zwiedzanie, umówiliśmy się na kolejny dzień rano, żeby pojeździć razem.
14 czerwiec
Zaczęliśmy o 8 rano, żeby zdążyć przed upałem. Na pierwszy ogień wzięliśmy Monkey Temple, ale taką lokalną, nie dla turystów. Praktycznie byli tam sami hindusi, kąpali się, modlili, itp. No i to co najważniejsze – masa małp. Malutkich prześlicznych małpek, które jedzą z ręki orzeszki, które im się da. Fajne uczucie, gdy taka małpka chwyta za palce i wyciąga z dłoni to, co jej dajesz. I wbrew pozorom są bardzo płochliwe.
Potem miałem niewątpliwą przyjemność poprowadzić auto moich kolegów, a jak wiecie tutaj kierownice są po prawej stronie, a jeździ się po lewej, w dodatku w totalnym bajzlu, więc przeżycie jest niezłe. Ale dałem radę :-).
Odwiedziliśmy potem jeszcze jakieś świątynie, naprawdę są takie… uduchowione! Można tu sobie zapalić kadzidełko, usiąść w środku, zamknąć oczy i w spokoju pomedytować. Mają swój niesamowity klimat.
Aby nie było, że moi nowi znajomi są naprawdę bezinteresownie zainteresowani poznawaniem polskiej kultury, zaprowadzili mnie też do sklepu (z którego zapewne dostają prowizję od przyprowadzonych turystów) z ręcznie robionymi wyrobami od pościeli, przez dywany, sari, garnitury, posłania na sofy, itp. To, co tam robili nazywało się malowaniem blokowym i polegało na przykładaniu do materiału bloków z rzeźbionego drewna z różnymi wzorami, maczanych w różnych kolorach, które na koniec (np. po użyciu 5 czy 7 różnych bloków) dawały kompletny i kolorowy obrazek. Naprawdę niesamowite, ale w największym szoku byłem, gdy naprawdę zobaczyłem w piwnicy ludzi tkających ręcznie togi dla mężczyzn. Coś niesamowitego. Przyznam się szczerze, że gdy mi pokazał pościel, jaką robią dla hoteli Hyat, nie mogłem się powstrzymać, żeby takiej sobie nie sprawić. Potem szybki obiadek, jeszcze trochę zwiedzania i na koniec dnia zostałem zaproszony na "party", czyli prawdziwe indyjskie przyjęcie na dachu :-). Przyjęcia tutaj to jednak zupełnie co innego niż u nas. Kobiety są w osobnym pomieszczeniu, nie mają prawa przebywać z mężczyznami, co więcej, jeśli różnica wieku pomiędzy mężczyznami wynosi koło 10 lat, wtedy ci młodsi, również przenoszą się do kobiet. Przykładowo Sunny miał 23 lata, natomiast cała reszta miało ponad 30 lat i biedny Sunny nie mógł z nami się napić. Co więcej nawet, gdy któryś mężczyzna ma np. 35 lat, nie może pić np. ze swoim ojcem. Takie tu są zasady. A jak już panowie wypili, to oczywiście koniecznie chcieli mi zaśpiewać wszystkie indyjskie piosenki, jakie znali :-), co wychodziło im coraz gorzej, im więcej pili :-). Za to jedzenie na jakie się doczekałem po 1,5 godziny było absolutnie niesamowite i ostre jak jasna cholera :-). Było zrobione z jajek, a smakowało jak ryba :-). Bardzo ciekawe.
15 czerwca
Dzisiaj w planach tylko Tiger Fort na wielkim wzniesieniu, z którego widać z jednej strony panoramę całego miasta Jaipur a z drugiej strony jest widok na jezioro na którym jest pałac :-). Piękny widok!
A ja myslałm że Indie to taki kolorowy radosny kraj,okazuje się ze to jednak tylko filmy sa radosne i kolorowe.
OdpowiedzUsuńM.
Wielki podziw za odwage,powodzenia w dalszej podróży, trzymama kciuki i czekam na kolejne posty.
OdpowiedzUsuń