poniedziałek, 18 maja 2015

USA

63 dni
2 kraje
Przejazd przez 24 stany
Pobyt w 21 miastach
11 667 km autem
550 km piechotą

Przyjeżdżając do tego kraju nasłuchałem się i naczytałem wielu historii. Najwięcej miały do powiedzenia chyba osoby, które nigdy tu nie były, bo niewiele z zasłyszanych rzeczy się potwierdziło. Same stereotypy z tv, niewiele mające wspólnego z rzeczywistością.
USA, które ja widziałem, to piękny kraj. To wspaniali ludzie. To wielka różnorodność. To kreatywność i pomysłowość. To patriotyzm. To życzliwość. Bardzo, bardzo mi się tu podoba :-).
Pozwolę sobie powalczyć ze stereotypami :-).
Ktoś twierdzi, że amerykanie są tak leniwi, że do najbliższego sklepu jadą autem? No cóż… do najbliższego sklepu często mają kilka-kilkanaście km. Nie dziwię się, że jadą autem, bo nieść kilka toreb zakupów na cały tydzień przez taką odległość, byłoby męczarnią. Tutaj markety są na obrzeżach miast, a wiele wręcz w połowie drogi z jednego miasta do drugiego. Małe sklepiki w centrum to albo sklepy z pamiątkami, albo kawiarnie. Nie bardzo jest gdzie zrobić dużych zakupów, a tu nie ma zwyczaju latać co poranek po świeżą bułeczkę.
Ktoś twierdzi, że wszyscy amerykanie są spasieni? Co za bzdury. Wszedłem do pierwszego McDonalds’a w okolicy. W środku kilkanaście osób. Szczerze mówiąc najgrubszy byłem ja :-ppp. A nie mam chyba nawet 5 kg nadwagi ;-p. Reszta osób była szczupła, niektórzy wręcz chudzi. Często spotykałem tam meksykanów, którzy chcieli zjeść taniej, często starszych panów, którzy chcieli sobie pogadać przy śniadanku. I trochę turystów. Na ulicach zdarzały się sporadycznie osoby wyjątkowo otyłe. Ale ich liczba nie była większa niż u nas. Większość ludzi wygląda naprawdę dość normalnie na ulicy. Być może w całych Stanach liczba otyłych ludzi jest ogromna, ale procentowo raczej nie jest aż tak dramatycznie większa, niż w innych krajach. Przynajmniej nie widać tego na co dzień na ulicy. Za to da się widzieć dużą dozę tolerancji. Nikt nikogo nie wytyka palcami, nikt się nie przygląda, każdy każdego traktuje z szacunkiem i zachowuje się normalnie. Pod tym względem możemy, jako naród, brać z nich przykład.
Jeśli chodzi o ludzi, są naprawdę bardzo pomocni, kulturalni, dobrze wychowani. Nie ma na ulicy chamstwa, ludzie sobie ustępują, pomagają, są bardzo mili. Są tego nauczeni! Jak tylko znajdą się w pobliżu półki w markecie, koło której my jesteśmy, wobec czego moglibyśmy poczuć ograniczenie naszej przestrzeni, natychmiast automatycznie mówią „sorry”. Ot dla zasady, choć wcale nie mają za co przepraszać :-).
Jak mijają Cię na ulicy, to absolutną normą jest „how you doing?” czy jakiekolwiek inne powitanie. I zgadza się, oni nie oczekują na to odpowiedzi, a jeśli już to wystarczy „ok” czy „good”. Ale to nie dlatego, że nie są zainteresowani czyimś nastrojem w dniu dzisiejszym. Po prostu dla nich „how are you today” znaczy tyle samo co dla nas „dzień dobry”. Jak ktoś tego nie rozumie i uważa, że te pytania są po to, by ponarzekać na starą biedę, to nie jest stworzony do życia w tym kraju! Mi było fantastycznie z tym, że ktoś się po prostu do mnie uśmiechnął :-). To było nie tylko pozytywne dla nastroju. To sprawiało, że ludzie byli wobec siebie życzliwi. W Polsce nie jest wyjątkiem od wielkiego zakapturzonego draba usłyszeć „co się k****a patrzysz?”. Wyobraźcie sobie, jak ten wielki drab, zbliża się do Was, zastanawiasz się czy nie dostaniesz w zęby… a on z uśmiechem i ciepłym głosem mówi „what’s up, man?” :-). To naprawdę sprzyja mnożeniu się życzliwości na ulicy, rewelacja :-). To się przejawia też w wielkiej kulturze jazdy na drogach, wpuszczaniu wjeżdżających z bocznych ulic i ogólnie na dobry nastrój wśród ludzi :-). Mam wrażenie, że często ludzie myślą o tym, jak ułatwić innym życie :-). Niespotykane doświadczenie! Powiem więcej… przylatując tu, gdy była późna godzina nocna, a na lotnisku prawie żywego ducha… przechodzę przez drzwi… a tam z głośniczka „you look’s good today” :-). Nie mogłem się powstrzymać, żeby nie przejść przez te drzwi jeszcze parę razy :-). A tu znowu komunikat „uśmiecham się na twój widok” czy coś w tym stylu :-). No po prostu mega pozytywnie nastrajające! :-)
Amerykanie mają również dużo sprytnych rozwiązań. Przykładowo autobusy mają z przodu karoserii przyczepione uchwyty na rowery. Banalnie proste rozwiązanie, by nikogo nie ubrudzić w środku, by nie zajmować z rowerem miejsca innym, a przy tym kierowca cały czas ma oko na rowery, żeby nic się z nimi nie stało. No po prostu genialne :-). Inny przykład to np. bankomaty czy apteki obsługiwane z okienka, do którego podjeżdża się autem, jak do Drive Thru w McDonald’s. I to nie po to „bo amerykanie są leniwi”, tylko dlatego, że np. matka z dzieckiem w aucie, nie musi z nim wysiadać i targać ze sobą wszystkich klamotów. Po prostu zatrzymuje się i załatwia sprawę. Kurczę, no genialne do kwadratu! Nie trzeba szukać parkingów, płacić za nie, ani zabierać z auta laptopa, żeby ktoś nie ukradł. Wystarczy się zatrzymać i otworzyć szybę :-). Jeśli chodzi o bankomaty (ATM), są dostępne absolutnie wszędzie, choć wszędzie można również płacić kartą kredytową. Widziałem bankomaty w większości sklepików, nawet całkiem małych, w pralniach! (tam to widziałem nawet automaty do gier :-)), w każdej restauracji, bankomaty są po prostu wszędzie. Nie ma problemu z dostępem do gotówki. Koszt wybrania pieniędzy to około 2-3 USD, uwaga… doliczane do każdej wybieranej kwoty! Nie ważne czy Wasz bank pobiera prowizję, czy nie - dodatkowo do wybieranej kwoty jest doliczana kwota dla operatora bankomatu. Warto o tym pamiętać.
Sam kraj, jeśli chodzi o przyrodę, z uwagi na jego wielkość, jest tak zróżnicowany, że nie można nijak go uogólnić. Są tysiące przepięknych miejsc. Choć są też mało urodziwe. Każde miasto jest inne. Jedne wysokie, inne szerokie, jedne w stylu kolonialnym, inne z nowoczesnymi wieżowcami czy neonowymi reklamami. Jednak każdy zakątek tutaj jest na swój sposób fascynujący :-). W każdym można znaleźć coś uroczego. Jak ktoś się uprze, by ten kraj za coś nienawidzić, to na pewno mu się uda. Niemniej z obiektywnego punktu widzenia ten kraj jest bardzo wyjątkowy. Naprawdę piękny i dla tych, którzy kochają naturę i dla tych, którzy uwielbiają intensywne życie w miastach. Tu można znaleźć wszystko. Dla każdego jest coś super :-).
Długo się zastanawiałem nad tym, czy chciałbym żyć w tym kraju. Nie wiem do tej pory. Myślę, że życie tutaj, zwłaszcza dla emigrantów jest bardzo ciężkie. Kraj jest piękny do zwiedzania, ale praca, życie codzienne, utrzymanie się, na pewno nie jedną osobę przyprawia o ból głowy. Myślę, że aby tu przeżyć wystarczy jakakolwiek praca. Co nie znaczy, że łatwo ją znaleźć. Biegły angielski to podstawa. Ale, żeby coś tu osiągnąć, żeby mieć spokój psychiczny i poczucie bezpieczeństwa finansowego, trzeba dużo mocniej się zaangażować. Trzeba skończyć tutejszą szkołę, by liczyć się na rynku i móc znaleźć dobrą pracę. Najniżej płatne prace są wynagradzane około 9-10 dolarów za godzinę. To kwota minimalna, jej wielkość jest różna w każdym stanie, tak samo jak wysokość różnych podatków. Pracując standardowe 8 godzin dziennie, wynagrodzenie minimalne wystarcza na w miarę normalne życie. Wynajęcie mieszkania to około 500-600 dolarów. Koszt jedzenia to drugie tyle. Także w teorii przy najniższej pensji na koniec miesiąca jeszcze powinno coś zostać. Ale takie życie tutaj, byłoby profanacją szansy, jaką się dostało (jeśli ktoś ma taką możliwość tu żyć), bo kraj daje tak duże możliwości, że nieskorzystanie z nich, byłoby zmarnowaniem wielkiej szansy.
Ja wykorzystałem swoją szansę najlepiej, jak umiałem, by przeżyć kolejną wyjątkową przygodę. Plan wyszedł mi praktycznie w 98%. Reszta nie była zależna ode mnie. W sumie to jestem dumny z tego, że tak sprawnie zawsze mi to wychodzi :-). Najważniejsze, że mam wspomnienia, których nikt mi nie odbierze: mecz NBA, baseball na stadionie New York Yankee, Jet Ski, paralotnia, największe akwarium na świecie, parki rozrywki z gigantycznymi roller-costerami, show z delfinami, NASA, Everglades, Niagara, oglądanie wielorybów, widziałem rekina wielorybiego, gigantyczne wieżowce z panoramą najsłynniejszych miast świata, Key West, Central Park, Statua Wolności, Grand Central, Times Square, Lincoln Memorial, … mógłbym wymieniać bez końca… dużo to wszystko kosztowało, ale było warto :-).
Będę tęsknił za tym miejscem. Ma w sobie coś wyjątkowego :-). Będzie mi brakowało tej magii wielkich amerykańskich flag z falującymi biało-czerwonymi paseczkami :-). Każdy powinien odwiedzić to miejsce. Ja będę je wspominał z sentymentem, ale też z wielkim głodem będę czekał na zwiedzenie drugiej strony USA, która podobno ma dużo piękniejszą naturę. Dziękuję wszystkim, którzy byli ze mną, wspierali mnie, za życzenia urodzinowe i mam wielką nadzieję, że choć jedną osobę skłoniłem do myśli „kurczę, ja też tak mogę!”.

niedziela, 17 maja 2015

Podsumowanie podróży do USA

To, czego zawsze mi brakuje na innych blogach podróżniczych, to rzetelne podsumowanie kosztów podróży, dzięki którym mógłbym zaplanować finansowo również swoją własną podróż w to samo miejsce. Dlatego zawsze podaję kwoty wydatków i na koniec każdej podróży podsumowuję to wszystko. Nie ma to na celu chwalenia się wydatkiem, bo to żaden powód do dumy, ale pozwoli innym podróżnikom zaplanować kosztowo swoją podróż, w oparciu o realne ceny z danego miejsca. Z drugiej strony, owszem, jestem dumny z tego, że dzięki jakimś sprytnym rozwiązaniom czy rzetelnym przygotowaniom, udaje mi się oszczędzić spore kwoty, które wiele osób wydaje korzystając z usług biur podróży. Ja udowadniam, że można to zrobić samemu, dużo niższym kosztem.

Podróż odbyła się w dniach 16 marca – 19 maja 2015 roku
Razem 63 dni, 2 osoby (podaję ceny za osobę)
Uśredniony kurs waluty
1$ = 3,80 zł (przy wyjeździe 3,98, w połowie wyjazdu 3,84, na koniec wyjazdu 3,68)

Koszty:

AUTO

Wynajęcie auta na 52 dni (z pełnym ubezpieczeniem) – 3238 zł (62 zł/dzień)
Ilość przejechanych mil - 7250 (11 667 km)
Samochód Kia Rio 2013 r.
Średnie spalanie 7.0 L/100km (33 mile/galon)
Średnia cena paliwa 2,57 USD/galon
Koszty paliwa: 990 zł
Koszty parkingów: 75 zł
Koszty przejazdów po autostradach: 88 zł
Koszt utrzymania auta ze wszystkimi opłatami na 1 osobę: 84 zł/dzień

TRANSPORT

Bilety na metro/autobusy: 310 zł
Bilety na samolot: 2792 zł (w tym 233 zł za bilet rezerwowy z powodu strajku linii Norwegian)

NOCLEGI

Było 55 noclegów (przez 3 noce był przejazd autem długiej trasy i 4 noce darmowy nocleg u znajomego)
Koszt noclegów: 4783 zł (87 zł/dzień)
Średnia cena noclegu to 24 USD/dzień (w niektórych hotelach śniadanie w cenie)

JEDZENIE

Podaję cenę za osobę, przy założeniu, że były 2 osoby, z dostępem do lodówki, więc można było trochę oszczędzić dzięki temu. W wielu hotelach były również śniadania w cenie, co dodatkowo generowało oszczędności. Niemniej głodny nie chodziłem, choć to była dobra okazja, by zadbać o dietę :-D. Kilka dni było u znajomego, więc nie wydałem wtedy prawie nic na żywność.

Koszt jedzenia to 1585 zł przez 58 dni (28 zł/dzień = 7,60 USD/dzień)

Przyznam, że tak niska kwota za jedzenie zaskoczyła nawet mnie :-). Szukałem promocji, korzystałem ze zniżek, bonusów, kuponów, szukałem żywności z datą ważności do spożycia przypadającej na następny dzień… i wygląda na to, że sumarycznie przyniosło to całkiem niezły efekt :-).

MUZEA, IMPREZY, ATRAKCJE

Mecze NBA, wszelkie muzea, akwaria, parki narodowe, Everglades, skutery wodne + zdjęcia na CD, zoo, parki rozrywki, wjazdy na wieżowce, nazwijmy to kosztami opcjonalnymi, ale w zasadzie… właśnie po to tu przyjechałem, by ich doświadczyć:

2550 zł

UBEZPIECZENIE

350 zł (Warta Travel Plus)

INNE

Kartki pocztowe, kosmetyki, pamiątki, słodycze
250 zł

RAZEM KOSZT WYCIECZKI NA 63 DNI TO 17 011 zł (270 zł/dzień = 73 USD/dzień)

(w tym 3000 zł są kosztem indywidualnym w sensie, że ktoś inny na moim miejscu mógłby tych pieniędzy nie wydać w ten sam sposób :-)).

Dodatkowo oczywiście dochodzą wydatki na odzież, obuwie, prezenty, gadżety, restauracje i co tam kto lubi :-)

piątek, 15 maja 2015

JAK…?

Porady praktyczne dla przyjeżdżających do USA:-)

Jak dostać wizę i wjechać do USA?

Najważniejsze to być uczciwym i nie próbować kantować. Jeśli masz zaplanowaną prawdziwą podróż, ze zwiedzaniem, to nie ma żadnych przeciwwskazań, by w konsulacie wizy nie dostać. Procedury są opisane na stronach ambasady, więc nie będę ich dublował. Najważniejsze to się przygotować. Musisz wiedzieć, dokąd jedziesz, po co i na jak długo, z czego będziesz żyć i ile będzie to kosztować. Po prostu przygotować się, dobrze też być uśmiechniętym i wyluzowanym :-). To samo z wjazdem do USA. Naprawdę nie ma się czego bać. To już nie te czasy, że Polacy emigrowali do pracy na czarno. Jeśli nie będziesz miał na wyjeździe turystycznym gazety z zakreślonymi ogłoszeniami o pracę, to nie ma czego się obawiać. Uczciwość to klucz do wjazdu do tego wyjątkowego kraju. A warto tu przyjechać.

Jak nie dostać mandatu?

Nie przekraczać prędkości powyżej 5 mil ponad limit. Jeśli jednak chcesz jechać szybko, postaraj wbić się między dwa inne samochody i stworzyć kolumnę. Jazda slalomem po 5 pasach dużo szybciej niż inni nie ujdzie płazem. Tutaj policjanci potrafią mierzyć prędkość nawet z helikopterów, a chwilę później zostaniecie zatrzymani przez nieoznakowany radiowóz. Pilnujcie też przepisów dotyczących parkowania. Możecie być pewni, że znajdziecie mandat za wycieraczką, gdy źle postawicie auto. Nie licząc Bostonu, niemal wszędzie udawało mi się parkować za darmo. Czasem musiałem kawałek dojść, ale kwota parkowania była zwykle na tyle duża, że było warto. Trzeba jednak sprawdzić czy w danym dniu nie ma np. zaplanowanego sprzątania ulicy. Jeśli jednak się nie udało, to podam jeden myk… co zrobić, jeśli taki „ticket” znajdziecie za wycieraczką :-). Zgodnie z prawem, jeśli np. znak był przewrócony (oops, niektóre trzymają się tak luźno :-)), albo jeśli auto zostało mechanicznie unieruchomione (np. padł akumulator, a przecież w sklepie większość rzeczy można kupić i oddać w ciągu 30 dni :-)), lub jeśli kierowca zasłabł i potrzebował nagle opieki medycznej – to są zdarzenia, którymi można posłużyć się, jako argumentem, by pozbyć się mandatu. Kwota mandatu to od 30 USD w górę. Niezapłacona przez miesiąc urasta dwukrotnie, więc jest o co powalczyć. Miałem niestety właśnie takie zdarzenie. Na szczęście znak naprawdę był przewrócony i upiekło mi się.
P.S. Na nic zdadzą się tłumaczenia, że ktoś nie zna angielskiego, czy pomyliły się dni sprzątania ulicy, czy pożyczył auto cioci. Wyżej wymienione fakty, to jedyne opcje, by się pozbyć mandatu, kwestię kreatywności załatwienia dowodów pozostawiam zainteresowanym :-). Na pewno zdjęcia złamanego znaku, czy auta podpiętego kablami do akumulatora pomogą :-). By się udało, trzeba mieć wydrukowane zdjęcia, jako dowód. Komórki nie można używać w miejscu, gdzie odbywa się coś w rodzaju małego przesłuchania. Do sali wchodzi 10 osób i pani z urzędu pokazuje zdjęcia z miejsca zdarzenia (czy to parking czy fotoradar) i pyta o usprawiedliwienie. Jeśli się uda ją przekonać, to anuluje sprawę. Jeśli nie, to trzeba zapłacić. Wszystko jest odnotowane i jeśli nie zapłacicie tego teraz, to ściągną to na granicy przy następnej wizycie w USA. Najlepiej jednak przestrzegać tu przepisów, bo są bardzo restrykcyjnie przestrzegane.
I najważniejsze - z policją nie ma tu żadnej dyskusji. Nie wolno w aucie chować rąk czy robić niepewnych ruchów. Tu policja ma prawo zastrzelić człowieka. I jest raczej nieprzekupna – lepiej tego nie próbować. W czasie mojego pobytu tu, pokazywano w CNN film z ukrytej kamery, jak jakiś czarnoskóry dzieciak rzuca czymś w policjanta i zaczyna uciekać, sięgając chyba po coś do kieszeni. Policjant strzelił mu 3 razy w plecy i zabił na miejscu. Jeśli dobrze później słyszałem, upiekło mu się, bo wytłumaczył się, myśląc, że dzieciak sięga po broń. USA to nie jest moim zdaniem państwo policyjne, ale policja ma tu takie prawa, że lepiej z nimi nie zadzierać.

Jak tanio wypożyczyć auto w USA?

Przez wiele miesięcy obserwowałem wiele stron z cenami wypożyczenia aut. Najtaniej wychodzi w Thrifty, ale za pomocą pośrednika: www.rentalcars.com. Najniższe ceny zaczynają się dokładnie od 4 tygodnia przed wypożyczeniem, ale są zależne również od kursu waluty. Zapewne zauważycie, że ceny wypożyczenia auta bezpośrednio od serwisu typu AVIS, Alamo, Budget czy Dollar są dużo mniejsze. Ale to dlatego, że nie ma tam doliczonego ubezpieczenia. Po jego dodaniu cena jest dużo wyższa. Nawet z kuponami nie wychodzi tak tanio, jak z powyższej przeglądarki. I nie traktujcie ubezpieczenia, jako możliwości oszczędzenia pieniędzy. Nie wyobrażam sobie jeździć tu bez ubezpieczenia, bo koszty procesów, gdyby coś się stało, są tu ogromne. Zauważcie też, że ubezpieczenie kupione w Polsce (OC + NNW) nie dotyczy wypadków komunikacyjnych z wynajętym autem! Na tym lepiej więc nie oszczędzać. Powyższa przeglądarka ofert dawała najniższe ceny ze wszystkich. Dodatkowo w atrakcyjnym cenowo pakiecie, można było dokupić ubezpieczenie drugiego kierowcy (jeśli taki jest i się zmieniacie, to obowiązkowo!) wraz z możliwością zwrócenia auta bez pełnego baku. Najkorzystniejszy koszt wynajmu jest w złotówkach – żadna inna waluta z polskiego punktu widzenia, nie jest tak korzystnie przeliczona, a bank na przeliczeniu pobiera dodatkową prowizję, więc najlepiej poczekać na niski kurs i zapłacić w złotówkach, najlepiej na niecały miesiąc przed wypożyczeniem. Wypożyczenie wcześniej niż miesiąc, wcale nie jest tańsze, jak to często ma miejsce w przypadku hoteli. Wypożyczając auto warto pamiętać, że są progi cenowe (im więcej dni, tym taniej) i czasem wypożyczenie na 22 dni wychodzi lepiej cenowo lub tak samo, jak wypożyczenie na 18 dni. Kombinujcie :-).
Chcę jeszcze zdementować jedną z plotek, jaka pojawia się w sieci. Wiele osób twierdzi, że mając kartę kredytową GOLD, mają ubezpieczenie auta za granicą w cenie wypożyczenia (gdy się za to auto zapłaci tą kartą). Kontaktowałem się z prawnikami w banku i jest to nieprawda! W warunkach umowy i z karty VISA i MasterCard jest zapis, że ubezpieczenie nie dotyczy auta wynajętego z wypożyczalni. Ubezpiecza, co najwyżej, produkty zakupione w sklepach, jeśli np. byłyby z auta skradzione, ale nie ubezpiecza wypadków komunikacyjnych z auta wypożyczonego z wypożyczalni prywatnej firmy. Z komunikacji publicznej tak, ale nie z wypożyczalni. Pamiętajcie o tym i nie żałujcie pieniędzy na ubezpieczenie.

Jak tanio wynająć pokój?

Przede wszystkim trzeba to zrobić wcześnie. U nas funkcjonuje coś takiego jak last minut – wyprzedaż czegoś tam taniej, niż zwykle, żeby to sprzedać w ogóle. Tutaj jest tak duża liczba turystów (w tym również samych amerykanów), że zwykle wszystkie miejsca są wyprzedane na kilka miesięcy wcześniej. Dobre ceny dostaje przede wszystkim ten, kto zrobi to najwcześniej. Również rezerwacja wjazdu na Statuę Wolności wymaga przynajmniej 5 miesięcy czasu przed terminem.

Jak zamówić bilety na mecz NBA czy baseball’owy?

Jeśli chodzi o NBA i przypuszczam, że inne sporty na amerykańskim rynku również, są tylko dwie strony, na których można nabyć legalnie te bilety (dotyczy to również koncertów, wyścigów samochodowych czy zawodów rugby):

Inne opcje nie są legalne, więc nie dajcie się nikomu skusić, bo to będzie prawdopodobnie oszustwo. Natomiast, co tu dużo mówić, bilety na mecze są bardzo drogie. Na stronach jest też opcja, by kupić je taniej. Nazwana jest Resale i polega na odsprzedaży biletów przez innych kibiców za pomocą powyższych serwisów. Często mieszkańcy kupują karnety na cały sezon, a potem odsprzedają z zyskiem bilety na pojedyncze mecze, ale i tak dużo taniej, niż zwyczajne wejściówki przy kasie. Mail z biletem przychodzi na podany adres, trzeba go tylko wydrukować. Standardowo, kto pierwszy i wcześniej zamawia bilet, ten ma większy wybór.

Jak coś wydrukować w USA?

Nie funkcjonuje tu coś takiego jak u nas punkty ksero na rogu każdej ulicy. Wydrukować coś można tylko w punktach Fedex Office czy UPS Store. Umiejscowione są zwykle w centrach handlowych na obrzeżach miast. Wystarczy przynieść plik na pendrive, podejść do drukarki i wsunąć kartę kredytową. Następnie pendrive, wybrać, co się chce drukować i zatwierdzić wszystko po kolei. Banalnie proste :-).

Jak tanio pozwiedzać najważniejsze atrakcje?

Bardzo pomocne będą dwa linki:

Bardzo podobne opcje, polegające na zakupie pakietu na wybrane atrakcje w niższej cenie, niż jakby się kupiło osobno bilet do każdej z nich. Podejście jest różne, można kupić wejściówkę na 3, 5, 7 dni na nieograniczoną ilość atrakcji z dostępnych, albo np. na 3 dni, ale tylko na 5 atrakcji, albo ważna aż 9 dni, ale tylko 4 atrakcje do wyboru. Sporo różnych opcji jest do wyboru, ale na pewno ogromna oszczędność – nawet 45%. Warto to oczywiście przeliczyć, bo nie wszystkie atrakcje są interesujące i na wiele szkoda czasu. I trzeba uważnie czytać, żeby przypadkiem nie kupić wejścia na 5 atrakcji zamiast na 5 dni. Zdarzają się również bilety combo, w których bezpośrednio na stronie internetowej można kupić bilet do dwóch atrakcji na raz w dużo niższej cenie. W ogóle zwykle warto kupować bilety on-line, ale nie liczcie na cuda. Często cena jest niska i kusząca dopóki się nie dojdzie do ostatniego kroku, w którym doliczany jest podatek i opłata za obsługę internetową i okazuje się, że oszczędność jest 5USD a nie 20USD, jak się wydawało na początku. W ogóle trzeba pamiętać o podatku, jest doliczany niemal do wszystkiego i niemal zawsze i w każdym stanie jest inny.

Gdzie kupować tanio odzież i jedzenie?

Markety odzieżowe w USA:

Burlington
Ross Dress for Less
Marshalls
T.J.Maxx
Vanity Fair

Markety spożywcze:

Dollar Tree (wszystko za dolara)
Walmart
Winn-Dixie
Walgreens
Giant
Whole Foods (żywność organiczna… drożej niż w powyższych)

W Kanadzie:
Winners (ciuchy)
Marshalls (ciuchy)
Dollarama (wszystko za dolara)

Niektóre markety występują tylko w niektórych stanach. Jednak nie wierzcie, jak ktoś będzie mówił, że w USA są koszulki za dolara. To ściema. Cud będzie, jak traficie na koszulkę za 5 dolców. Tandeta z Chin bywa po 2-3 USD. Standardowe ceny z wyprzedaży (clearance) to około 7-10 USD za T-shirt. Są dość dobrej jakości, często z jakimś firmowym znaczkiem. Ale to są pojedyncze sztuki, nie ma pełnej rozmiarówki. Trzeba odwiedzić każdy market po kolei w całym stanie, żeby trafić na coś ciekawego konkretnie na siebie. Natomiast w standardzie koszulki są po około 15-20 USD. Dużo drożej niż w Polsce. Spodnie jeansowe około 25 USD na wyprzedaży. Buty w normalnej cenie 85-100 USD, wyprzedaż 40-65 USD, przecena pojedynczych sztuk 25-35 USD. Jak traficie swój rozmiar, to jest cud :-). Przy wywozie ciuchów lepiej odciąć metki, żeby celnicy nie kazali płacić cła.

Największa promocja jest po Święcie Dziękczynienia (Thanksgiving Day) po 12 października. Druga podobna okazja jest po świętach bożonarodzeniowych.

Tańszy tu jest też Apple i elektronika w ogóle, ale nie jest to mega powalająca różnica. Trzeba pamiętać, że mają tu inne wtyczki i napięcie prądu w gniazdkach.

Spożywka jest tu dużo droższa, niż w Polsce. Znaleźć coś, co po przeliczeniu dolara kosztowałoby 1 do 1 to praktycznie niemożliwe, więc lepiej starać się tego nie robić dla spokoju własnego serca :-).

Koszt bagietki – 1 USD
Chleb 2-4 USD
Pizza mrożona 4-6 USD
Tak dla porównania :-). Wiele marketów oferuje karty lojalnościowe w dziale obsłudze klienta. Wyrobienie karty trwa minutę (podaje się adres hotelu), za to można uzyskać z nimi całkiem spore zniżki.

Za to paliwo jest dość tanie 2,20 – 3,00 USD/galon. Najtaniej jest na obrzeżach miast. Najdrożej w centrum miast. Ceny paliwa rządzą się swoimi niezrozumiałymi dla mnie prawami. Dwie stacje obok siebie potrafią mieć ceny za galon różne nawet o 50 centów. O dziwo ceny w centrum miasta, gdzie jest sporo konkurencyjnych stacji, są droższe nawet o 80 centów za galon w porównaniu do stacji na obrzeżach miast. Daleko poza miastami bywa różnie, raz taniej, raz drożej, warto obserwować ceny i zjechać tam, gdzie taniej.

Alkohol? Jak się trafi na promocję, to będzie tanio. Jeśli nie, to Jack Daniels kosztuje tu więcej niż w Polsce :-).

środa, 13 maja 2015

Orlando

Ostatnie miasto w mojej dwumiesięcznej podróży :-). Wypadłoby i o nim coś napisać :-). W zasadzie zamierzam spędzić tu czas przede wszystkim na odpoczynku, bo to była dość wyczerpująca podróż i przyda się na koniec trochę leniuchowania :-). Niemniej po mieście się przejechałem, żeby nie było, w końcu skoro już tu jestem, to warto je zobaczyć. Przypomina trochę Miami, ale jakby zabudowa była niższa i jest bardzo szeroko rozstrzelone. Niby hotel mam dość blisko centrum, ale do serca downtown mam dobre 17 km :-). To, co jest najpiękniejsze w tej okolicy, to setki jezior. Spójrzcie na mapę, całe miasto, wręcz cała okolica, obsypana jest dziesiątkami mniejszych i większych jeziorek :-). Przeuroczo to wygląda, zwłaszcza, że nie są zapuszczone i zostawione same sobie, ale są naprawdę zadbane, trawka jest przycięta dookoła, na wielu z nich na środku jest jakaś fontanna i deptaki. To miasto jest również centrum największych parków rozrywki. Są tu Legoland, Disney Studio, Universal Studio i wiele innych znanych parków. Liczba turystów jest równie ogromna, więc ceny biletów sięgają dobrze ponad 150 USD za dzień. To lekka przesada nawet dla mnie ;-p. Cieszę się, że byłem w parkach gdzie indziej :-). Ceny w tym mieście w ogóle mam wrażenie, że są ciut wyższe, no ale to Floryda, więc chyba nie ma co się dziwić. W każdym razie miasto słynie z wielu atrakcji turystycznych i jest tu co robić. Mi jednak wystarczy basen w hotelu i przez kilka dni tutaj nie zamierzam robić zupełnie nic :-).

niedziela, 10 maja 2015

NASA!!!

Jestem już w Orlando, za 2 dni muszę oddać auto do wypożyczalni, więc mimo męczącej podróży, właśnie na dzisiaj miałem zaplanowaną wizytę w najbardziej ekscytującym miejscu - Kennedy Space Center na przylądku Canaveral. Uwierzycie? Najprawdziwszy ośrodek badań kosmicznych NASA!
To nie tylko muzeum! Stąd właśnie wystrzeliwuje się promy kosmiczne, satelity, rakiety wynoszące ludzi na stację kosmiczną. To właśnie tu tworzyła się historia badań kosmicznych naszego Wszechświata! Cóż za pasjonujące miejsce! Koszt 53 dolary za bilet i 10 dolarów za parking, warte każdego centa! Cała ta kwota uzyskana z biletów idzie na utrzymanie tego ośrodka, podobno nie są finansowani pod tym względem z podatków. To tu stworzono teleskop Hubble’a, który dostarcza nam wiedzy o istniejącym wszechświecie, pokazuje fizyczne procesy tworzenia się i rozpadania gwiazd i badając początki wszechświata od Wielkiego Wybuchu. Stąd wystartował Voyager-1, który niedawno opuścił nasz układ planetarny!!! Tu również tworzy się technologia pozwalająca lądować na kometach i asteroidach, by móc pobrać z nich próbki, dzięki którym będzie można wytłumaczyć w jeszcze lepszy sposób, proces powstania naszego świata. To miejsce to pasja. Pasja wszystkich ludzi, dla których „sky is not the limit”. Myślicie, że zobaczyć Statuę Wolności to przeżycie? W porównaniu do rakiety Saturn V, realizującej program Apollo, w której zmieściłyby się dwie takie Statuy, to jest nic. Była tak długa, że zdjęcia trzeba by robić w trybie panoramicznym, by ją cała zmieścić na jednym. Discovery, Challenger, Columbia – te nazwy zna chyba każdy. A do tego wszystkiego możliwość zobaczenia na żywo promu Atlantis!!! Można po prostu popłakać się ze szczęścia :-). A jakie filmy 3D! O teleskopie Hubble’a po prostu powalało na kolana, czułem się jakbym był w środku kosmosu. Film ze startu promu Atlantis, film o pierwszych krokach po Księżycu? Aż się trzęsły fotele, gdy maszyna startowała :-). Serio! Pasja! Pasja! Pasja!!! Potęga tych wszystkich rakiet jest powalająca! Jedna z nich miała 5 wielkich dysz, w których spalało się paliwo rakietowe. Każda z nich była przynajmniej wielkości przeciętnego mieszkania! Równie fascynująca była przejażdżka autobusem i możliwość obejrzenia stanowisk startowych tych rakiet oraz maszyny do przewożenia rakiet o nazwie Mobile Launcher Platform (MPL). Ten pojazd waży ponad 6 milionów kilogramów!!! Ma ponad 10 000 koni mechanicznych, ale jego prędkość z promem na platformie wynosi zaledwie 1,5 km/h :-). I wreszcie gwiazda tego miejsca - Vehicle Assembly Building (VAB). Swego czasu budynek z największą kubaturą na świecie (aktualnie na 6 miejscu). Zmieściłyby się w nim 3 Empire State Building. I choć wygląda niepozornie, to jak się przyjrzycie fladze namalowanej na nim… każdy pasek jest podobno wielkości dwupasmowej autostrady. Wszystko jest tu niewyobrażalnie wielkie i potężne. A jednak, gdy ogląda się zdjęcia z kosmosu, które robią urządzenia stworzone przez tych pasjonatów, nachodzi mnie tylko jedna myśl… jesteśmy jak pyłki.
Na Centrum Kosmiczne trzeba zaplanować minimum 6 godzin. A najpiękniejsze jest to, że miejsce najnowocześniejszych technologii sąsiaduje a w zasadzie jest w parku Canaveral National Seashore. Jadąc tu busem (z którego oczywiście nie można wysiąść oprócz wyznaczonych miejsc), można po drodze zobaczyć żółwie, sępy, aligatory, czaple i wiele innych zwierząt.
Powiem wprost… to miejsce chyba największych pasji, jakie w życiu widziałem. To jest miejsce, w którym nie da się być niepokornym. To jest miejsce, gdzie kończy się religia, a zaczyna się najbardziej zaawansowana nauka. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek widział miejsce o porównywalnym poziomie fascynacji otaczającym nas Wszechświatem. Miejsce, w którym marzenia:


zamieniają się w rzeczywistość:

sobota, 9 maja 2015

W drodze na Florydę

Ostatni punkt mojej wycieczki to powrót na Florydę, w ciepłe strony USA, żeby na koniec podróży trochę odpocząć. Sama podróż niestety miała być bardzo długa i męcząca – 1660 km w ciągu doby. Jakimś cudem uznałem, że to będzie najlepszy sposób, by tam się znaleźć :-). Wymyśliłem jednak, by po drodze pozwiedzać kilka miejsc szybciutko.
Najpierw z Waszyngtonu pojechałem na zachód na drogę widokową Skyline Drive w Shenandoah National Park. Wstęp kosztował aż 20 USA za auto i choć widoki były piękne, to po jakiejś godzinie jazdy, powoli zaczynały się nudzić i stwierdzam, że nie było to warte tej ceny. Choć na pewny, jak ktoś robi sobie gdzieś tu na kempingu obóz, to na pewno jest fajnie :-). Część trasy była zablokowana, więc mniej więcej w połowie musiałem już wyjechać z parku. Udałem się w stronę Richmond.
Czasu miałem sporo, więc zamiast wybrać trasę szybkiego ruchu, stwierdziłem, że pojadę drogą wolniejszą, ale na skróty, przez jakieś wioski i jeziorka. I to była najlepsza decyzja tego dnia :-). Zupełnym przypadkiem trafiłem na Lake Anna. Słońce zbliżało się ku zachodowi, a mnie dookoła otaczały jedne z najpiękniejszych jezior, jakie widziałem. Czyste, zadbane, z pojedynczymi domkami na brzegach. Po prostu fantastyczne miejsce na wakacje z daleka od zgiełku miasta. Zwłaszcza, że z tego co widziałem w folderach jest tu mocno rozwinięta pomysłowość turystyczna na spędzanie czasu. Narty wodne, wędkowanie, paralotnie i wiele innych, a przy tym nie ma natłoku turystów. Pięknie!!!
Krótki postój w Richmond i czas w drogę na południe. Szybka drzemka gdzieś po drodze i wreszcie z samego rana wylądowałem w miasteczku Charleston. Zabudową przypomina kolonialny styl Nowego Orleanu. W centrum długi i stary City Market. Bardzo stare miasteczko – 1670 rok. Jak na USA to wręcz antyczne :-). Nie jestem pewny, ale jeśli dobrze przeczytałem, to pierwsze, lub jedno z pierwszych miast USA. Podobno w walkach o wolność tego miasta uczestniczył sam Kazimierz Pułaski.
50 mil dalej znajduje się równie urocze miasteczko Savannah. W obronie tego miasta, właśnie tutaj, poległ wspomniany przed chwilą Kazimierz Pułaski. Zapewne oba miasta rywalizują o palę pierwszego miasta w Stanach, choć formalnie Savannah powstała chyba jednak w późniejszym okresie. Niemniej chciałem te miasteczka zobaczyć w blasku wschodzącego słońca :-).
600 km dalej już czekało na mnie słynne turystycznie Jacksonville. Nie mogłem się doczekać kąpieli w Atlantyku :-). Woda cieplutka, spore fale na jakieś 2,5 metra! Miałem też duże szczęście, bo akurat odbywały się tu zawody w surfingu, świetna sprawa :-). Musze kiedyś tego spróbować! Po 2 godzinach zabawy czas był się zbierać do punktu docelowego. Późnym wieczorem po 1,5 dobie spędzonej w aucie dotarłem do Orlando. Kurczę, jak szybko minęły te 2 miesiące, ledwo niedawno startowałem a tu już ostatnie miasto. Czas powoli się zacząć relaksować po trudach podróży :-)

piątek, 8 maja 2015

Piękny Waszyngton

Jestem w stolicy. I to widać na każdym kroku. To już piąty dzień tutaj, ale starałem się, by już nie były tak intensywne i więcej czasu poświęciłem na odpoczynek i chodzenie po mieście, po prostu dla przyjemności :-). Nie jest to raczej miasto imprezowe, ale trzeba przyznać, że wspaniale zaprojektowane. Powstało z polecenia pierwszego prezydenta Washingtona w 1790 roku. W ogóle tak naprawdę miasto formalnie nazywa się Dystrykt Kolumbii, ale powszechnie znane jest jako Waszyngton, D.C. Warto zauważyć, że po drugiej stronie USA jest jeszcze stan Waszyngton.
W Polsce wiele osób mieszka w domkach wybudowanych w czasach, gdy to miasto dopiero się rodziło. Całe stworzono od podstaw, a nie jak to zwykle bywa, że rośnie z czasem :-). Dzięki temu nie ma tu takich typowych błędów konstrukcyjnych z przed lat, kiedy nie przewidziano, że np. ulica jednopasmowa może spowodować korek. Tutaj wszystko jest obszerne, szerokie, czuć ogromną przestrzeń, mniej więcej jak w Miami. Ale tutaj nie ma ani jednego wieżowca. Wow, chciałoby się rzec. Stolica kraju wygląda jak większe polskie miasteczko. Nie znalazłem tu budynku wyższego niż 10 pięter (przypominam, że drapacze chmur z Chicago czy NY miało 80-110 pięter). Ciekaw jestem czy nie jest to spowodowane względami bezpieczeństwa, bowiem na każdym kroku jest jakaś ważna siedziba czegoś. Jakby nie patrzeć jest to stolica i miasto jest… jakby to nazwać… rządowe. Większość budynków należy do jakiś departamentów rządu. To oznacza, że na ulicach są setki policjantów, radiowozów, służb ochrony… nie znam statystyk, ale to chyba jedno z najbezpieczniejszych miast w USA. Mimo tego wszystkiego, jest tu zielono, przestrzennie, przyjaźnie, naprawdę ładne miasto. Fantastyczne na jogging, spacery i zwiedzanie. A jest tu co zwiedzać. Trzeba zacząć od tego, że wszystkie muzea w Waszyngtonie są darmowe. To niespotykane chyba na skalę światową. W każdym razie założyciel muzeów tak sobie zażyczył i jest tak do dzisiaj.
Wśród najfajniejszych miejsc do odwiedzenia tutaj, koniecznie muszę wskazać Air and Space Museum, jest absolutnie powalające! Myślałem, że będzie nudą, że będzie klapa, ale nie mogłem wyjść stamtąd przez dobre 4 godziny, tyle ciekawych rzeczy było do zobaczenia. Od pionierów lotnictwa, po współczesne silniki Boeing’ów. Od teleskopu Hubble’a, po łaziki marsjańskie. Naprawdę fantastyczne miejsce.
Drugie, które powaliło mnie na kolana, to National Museum of American History. Cała masa eksponatów od początku powstania Stanów Zjednoczonych. Można zobaczyć starodawne lokomotywy i broń z czasów wojny secesyjnej, są suknie pierwszych dam, nawet obecnej pani Obamy, materiały dotyczące wszystkich prezydentów oczywiście również. Są nawet eksponaty kuchenne z lat 60-tych, tu wystawione jako zabytek… a w Polsce dopiero wchodzące do obiegu. Są chyba z 4 obszerne piętra dotyczące większości najważniejszych aspektów życia amerykanów i powstawania tego niezwykłego kraju. Mega ciekawe.
Co jeszcze można zobaczyć w Waszyngtonie? Oczywiście Capitol. Dość duża budowla, znana wszystkim, z wielką kopułą… na moją wizytę oczywiście w remoncie :-). Można ją zwiedzić również w środku, ale wcześniej trzeba się zarejestrować na ich stronie internetowej i podać swoje dane. Nikt przypadkowy tu nie wejdzie. Z resztą kontrole bezpieczeństwa są tu wszędzie. Nawet do muzeum potrafią nie wpuścić, gdy się ma otwartą butelkę wody (bo np. mogłeś tam dolać alkohol). Sprawdzana jest każda kieszonka plecaka, czasem nawet pobierana jest próbka na obecność narkotyków. Trzeba się przygotować na kolejkę przed wejściem do każdej instytucji. Do wnętrza Capitolu udam się następnym razem, teraz jakoś szczególnie mnie to nie interesowało.
Na pewno nikt, będąc tutaj, nie ominie też Białego Domu :-). Choć ominąć go wcale nie jest tak trudno :-). Okazuje się bowiem, że jest wyjątkowo mały. Kamery jednak wyolbrzymiają wszystko co na filmach oglądamy. Biały Dom to dosyć niepozorna willa, jako budynek nie rzuca się w oczy kompletnie, ot dwa pięterka kilkanaście okien. Naprawdę spodziewałem się dużo większej budowli :-). Oczywiście samo miejsce jest zabezpieczone bardzo, ulica zablokowana dla ruchu aut, kilka wozów policyjnych, agenci Secret Service, snajperzy na dachu, psy policyjne… myślę, że nie dałoby się nawet zbliżyć do płotu :-). Dużo do oglądania w Białym Domu nie ma, bo widać w zasadzie tylko przednią ścianę budynku. Lecimy więc dalej.
Na środku Memorial Park jest ogromny Washington Monument. Ten marmurowy obelisk ma aż 170 metrów wysokości. Na górę można wjechać windą, po wcześniejszym pobraniu biletów. Są darmowe, ale dostępne tylko na dany dzień. Budka otwiera się o 8.30, a bilety rozchodzą się jak ciepłe bułeczki. Monument waży podobno 80 000 ton i jest jedną z największych tego typu budowli na świecie.
Tuż obok Monumentu jest znany choćby z Forresta Gumpa wielki płytki basenik – Reflecting Pool. Sporo w nim kaczek :-). Po zimie jest trochę zabrudzony, ale stanąć przy jego brzegu i powoli zbliżać się do Pomnika Lincolna, to fajne przeżycie :-). Może się powtarzam, ale pomnik Lincolna też nie jest tak duży jak się wydaje na filmach ;-). Oczywiście jest doniosły i nie bez celu stoi tu otoczony wzniosłymi cytatami. To był wielki człowiek. Spacerując po ulicach Waszyngtonu przypadkiem natknąłem się również na teatr, w którym został zastrzelony. Ależ to niezwykłe doświadczenia być w tych wszystkich znanych miejscach osobiście.
Warto wspomnieć o jeszcze jednym miejscu – Vietnam Veterans Memorial. Dwie granitowe ściany długości aż 75 metrów. Wyryto na niej nazwiska ponad 58 000 żołnierzy poległych w wojnie z Wietnamem. Choć wojna skończyła się w 1975 roku, wspomnienia o niej są tu wciąż żywe. Przy ścianie codziennie stoją wolontariusze (to były osoby już w dość podeszłym wieku, więc chyba brali udział w tej wojnie), którzy opowiadają o tym pomniku i losach wojennych żołnierzy. W wielu miejscach pod ścianą widać różyczki, zdjęcia, wstążeczki, słowa uznania czy wieńce. Ciekawostką jest fakt, że statusy żołnierzy są potwierdzane do dnia dzisiejszego. Na tablicach występują trzy statusy – diamencik (poległy), krzyżyk (zaginiony) i krzyżyk z diamencikiem w środku (potwierdzona śmierć zaginionego żołnierza). Jeden z panów powiedział, że w zeszły piątek potwierdzono zgony 5 nowych osób i zmieniono im status na tych tablicach. Głodnym wiedzy chcę powiedzieć jeszcze, że istnieje również flaga zaprojektowana jako symbol troski o obywateli w personelu militarnym. Na niektórych moich zdjęciach z flagą amerykańską, widać jeszcze pod spodem flagę czarną z napisem POW/MIA. To skróty od „prisoners of war/missing in action”.
Z militarnym skojarzeniem na pewno przyjdzie na myśl również Pentagon - siedziba Departamentu Obrony USA. Znajduje się za rzeką Potomac, jakieś 5 km od centrum Waszyngtonu… ale o dziwo jest to już inny stan – jest to w mieście Arlington w stanie Wirginia. Są tam wycieczki, trwają około godziny, ale żeby tam się dostać, trzeba się zarejestrować na ich stronie minimum 14 dni wcześniej. Oczywiście przeczytałem o tym 3 dni przed czasem :-). Pracuje tam 28 000 osób, korytarze mają 28 km, a mimo to dzięki pięciokątnej budowie, przejście pomiędzy dwoma punktami zajmuje najwyżej 7 minut. Co ciekawe, każdy departament (armii, marynarki, sił powietrznych, itp.) ma swój własny kod pocztowy :-), w dodatku taki, jakby obiekt był na terenie Waszyngtonu :-).
To tyle z tego miasta. Jest moim zdaniem niedoceniane przez odwiedzających, bo naprawdę dużo jest tu do obejrzenia, miasto jest piękne i warto mu poświęcić przynajmniej kilka dni.

poniedziałek, 4 maja 2015

Przejazdem przez Filadelfię

Dzień się zaczął koszmarnie! 3 godziny stałem w korku, przejechałem może 10 mil od hotelu i utknąłem na Manhattanie, bo rowerzyści zrobili sobie rajd w poprzek miasta i zablokowali wszystkie ulice. Kompletnie bezmyślna trasa zablokowała cały Manhattan, bo nijak nie dało się tego objechać. 3 godziny nerwów! Wściekły byłem na nich strasznie. Rowerem jeździ się dla przyjemności a nie na pokaz, utrudniając życie wszystkim dookoła. Wrrrr :->. Pamiętajcie, jeśli kiedykolwiek tu będziecie, nigdy, przenigdy, pod żadnym pozorem nie wjeżdżajcie autem na Manhattan!
Z ogromnym opóźnieniem dojechałem wreszcie do Philadelphii. Całkiem ładne miasto, w pierwotnym planie miałem nawet się tu zatrzymać, ale ceny hoteli były dwukrotnie wyższe, niż przeciętnie, więc postanowiłem zwiedzić je w ciągu jednego dnia. Przez wspomnianych rowerzystów niestety nie w całości, bo większość rzeczy została zamknięta 2-3 godziny po moim przyjeździe.
Miasto odegrało w historii USA ważną funkcję. Mało kto wie, że było stolicą USA, zanim powstał Washington. To tutaj miał swój wielki wkład w rozwój miasta Benjamin Franklin. Wiele idei związanych z niepodległością Stanów Zjednoczonych zrodziło się właśnie w tym mieście. W Philadelphii uchwalono Deklarację niepodległości Stanów Zjednoczonych! Zapewne da się ją tu obejrzeć w Independence Hall, no ale… rowerzyści :->. Skupiłem się więc na zwiedzeniu tego, co się dało.
Byłem w życiu już w wielu muzeach i coraz mniej już ciekawią mnie obrazy znanych malarzy i szkielety dinozaurów. Szukam już raczej perełek, których nie ma nigdzie indziej. I pod tym względem to miasto było bardzo wyjątkowe.
Na pierwszy ogień poszedł Mütter Museum. Ohydne, obleśne, paskudne, przerażające, potworne, bleeee ;-p. Tak w skrócie mogę je opisać ;-). Może i dobrze, że nie można tam robić zdjęć. Muzeum zawiera eksponaty złożone ze ludzkich szczątków z anomaliami. To nie dla ludzi o słabych nerwach. Dobrze, że nic nie jadłem wcześniej ;-p. Są poucinane kończyny z gangrenami, martwe płody z defektami czaszki, bliźnięta syjamskie, kości pokruszone przez pociski, ciało kobiety zamienione w mydło, porównanie szkieletów karła i giganta, powykrzywiane kręgosłupy, wodogłowia, cysty, uschnięte czaszki z ciągle widocznymi włosami, rzęsami, żyłami, porównanie czaszek różnych narodowości (w tym również wiele z Polski), szkielet dziecka, którego ciało zaczęło wapnieć i mięśnie zaczęły zmieniać się w kości, czaszki rozpuszczone przez syfilis, noworodki w słoikach… po prostu megaaaa odrażające miejsce, a przy tym… hmm… pouczające… Mam nadzieję, że nie będzie mi się śnić po nocach ;-p.
Drugie miejsce było również przerażające, ale w zupełnie inny sposób. Eastern State Penitentiary to więzienie, w którym osadzony był niegdyś Al Capone. Działało aż przez 142 lata, zbudowane w 1829 roku, dzisiaj powoli się rozpada, ale to właśnie to nadaje temu miejscu niesamowity klimat! Pordzewiałe łóżka, rozpadające się szafki, tynk odpadający ze ściany i kruszejąca farba… a wszystko w lekkim półmroku więziennego klimatu… co za miejsce! Nie zdążyłem się jeszcze zapoznać ze wszystkimi materiałami dotyczącymi tego więzienia, ale wiem, że było to więzienie przełomowe w podejściu do resocjalizacji więźniów, było wzorem dla setek kolejnych więzień, również jako budowla, w której wszystkie bloki były połączone w centrum w formie gwiazdy. Niezwykle fotogeniczne miejsce, było tu nakręcone również kilka znanych filmów, a kto chce, to może je nawet wynająć na wesele :-). Polecam je każdemu!
A teraz czas lecieć do Waszyngtonu :-). Po drodze Delaware – pierwszy stan w USA, to tu w pierwszym miejscu ratyfikowano Konstytucję USA, za to jest prawie najmniejszym ze wszystkich stanów. Jednak wspominam o nim jeszcze dlatego, że jest tu bardzo ładne miasteczko – Newark, warto się tu zatrzymać. Jutro czas wolny, musze się zrelaksować i odpocząć, bo to był bardzo męczący tydzień. W kilka dni przeszedłem ponad 100 km. Daje mi się też we znaki prawie dwumiesięczny pobyt poza domem. Marzy mi się po prostu poleżeć w wannie z drinkiem :-).

sobota, 2 maja 2015

Ostatni dzień w NY

Czas na zwieńczenie odwiedzin w tym niezwykłym mieście i zwiedzenie pozostałych zaplanowanych tu miejsc.
Na starcie poszukiwanie zaginionej stacji metra :-). Głęboko w podziemiach City Hall, kryje się zamknięta stacja, pozostałość po pierwszej linii metra, jaką otwarto w NY ponad 100 lat temu. Jakiś czas temu wypadła z obiegu, ale nadal jest gdzieś w czeluściach korytarzy metra. Przyznam, ze szukałem jej dzień wcześniej, ale bezskutecznie. Musiałem poszukać w necie informacji, jak się tam dostać. Okazuje się, że zejście jest zamknięte i jedynym sposobem, by ją zobaczyć, jest wejście do pociągu metra nr 6 najlepiej na jego końcowej stacji Brooklyn Bridge. Jak już wszyscy wysiądą, to wsiąść i patrzeć w prawo :-). Pociąg zacznie zawracać na swoją trasę w druga stronę, a nam ukaże się zaginiona stacja. Jest widoczna tylko chwilkę, ale jest niezwykle klimatyczna. Zakurzona, oświetlona tylko światłem słabych żarówek, wykonana w starodawnym stylu z minionej epoki... wygląda jak z horroru :-).
Potem w planie było High Line. To niezwykłe przedsięwzięcie, pokazujące ludzką kreatywność. Na innej linii metra, tym razem naziemnej, której również przestano używać, mieszkańcy wpadli na genialny pomysł zrobienia tam deptaku! Musiałem to zobaczyć :-). Wchodzi się na górę, a tam pomiędzy torami wysypana ziemia, posadzone drzewka, zrobiony trawniczek i zamontowane oryginalnie wyglądające ławki. Jest weekend, więc jest tu masa ludzi, na dole słychać jakiś koncert, ludzie się wygrzewają na słoneczku na tych ławkach, wspaniała atmosfera, fantastyczny pomysł i genialne miejsce :-). Deptak ciągnie się chyba przez milę, więc naprawdę da się przespacerować całkiem fajny kawałek.
Stamtąd szybki przeskok na drugą stronę Manhattanu, by zobaczyć St. Patrick's Cathedral. Z zewnątrz okazała i przykuwająca wzrok budowla... wewnątrz niestety w remoncie, więc wszystko zakryte przez rusztowania :-/.
Zerkam na mapę... gdzie tu iść... zaraz, zaraz, przecież tuż obok jest Zoo w Central Parku, w którym mieszkają Pingwiny z Madagaskaru :-). Genialna jest ta bajka :-). Niestety pingwiny były na misji, ale byłem szalenie ciekaw czy bajka w jakimś stopniu oddaje rzeczywistość :-). Plan Zoo zgadzał się niemal identycznie, tyle że miejsce pingwinów okupowała jakaś foka :-):P. Ale najlepsza była brama do Zoo! Ona tam naprawdę jest! Identyczna, tyle, że w rzeczywistości jest bardzo malutka :-). W bajce jest przedstawiona dość duża, jakby widziana oczami małych zwierząt, a w realu jest o wiele mniejsza, ale identyczna! Tyle, że nie prowadzi do Zoo, a do podziemnego przejścia pod ulicą, prosto w stronę Central Parku. Ależ i tak, jakie to fajne uczucie znaleźć się w miejscu z bajki :-). No po prostu super :-).
Poleżałem trochę na trawie w C.P., słoneczko pięknie grzeje, więc warto się zrelaksować. Dookoła słychać odgłosy koni, rowerów, dzieci i biegających ludzi. Magiczne miejsce :-). Pomyślałem sobie, że nie mogę stąd wyjechać bez jeszcze jednej wizyty na Times Square. Udałem się tam czym prędzej, a potem spacerkiem po Broadwayu prosto pod Flatron Building. Każdy zna ten niezwykły budynek w kształcie trójkąta. Niesamowicie wygląda, ale przyznam szczerze, że kiedyś myślałem, że jest częścią Times Square, tymczasem znajduje się dobre 2 km dalej! W dodatku nie ma tu już żadnych neonów i tłumów turystów.
Na koniec jeszcze jedno miejsce. Jest już po zachodzie słońca, więc powinno być dobrze widoczne, pomyślałem. Udałem się na Memorial 9/11, bo podobno wieczorami są tam świecące w niebo wielkie reflektory. Tak gdzieś czytałem. Niestety zonk. Nic takiego nie ma, a samo miejsce jest na noc odgradzane i pilnowane przez policje. Także nic tu nie zobaczyłem nowego.
To już koniec zwiedzania tego miasta. Było bardzo intensywnie, ale tak wielkiego miasta nie da się zwiedzić inaczej. Sam Nowy Jork jest miejscem nieporównywalnym do żadnego innego, jakie wcześniej widziałem. Niezwykła atmosfera, miliony ludzi, każdy gdzieś pędzi, ale tłok nie był w żaden sposób przytłaczający. Polubiłem to miasto od początku i świetnie się tu czułem przez cały czas :-). Pewnie mieszkańcy odbierają je trochę inaczej, ale w mojej pamięci pozostanie, jako jedno z najbardziej niezwykłych miast świata. Szalenie się cieszę, że mogłem je odwiedzić, wizyta tutaj to spełnienie kolejnego marzenia z mojej listy :-).

piątek, 1 maja 2015

Leniwy piątek :-)

Zmęczenie podróżą, a w zasadzie znużenie ciągłym zwiedzaniem, daje się już we znaki. Coraz ciężej sie zmobilizować, by zobaczyć kolejne muzeum i przejść kolejne kilometry :-). Przyznaję, że dzisiaj do 16 nie zrobiłem prawie nic konkretnego. Trochę szwendania się bez celu, spacer przez Most Brooklyński i trochę siedzenia w McDonalds :P.
Dopiero o 16 wszedłem do Metropolitan Museum of Art. To coś łączącego w sobie Luwr, Wersal, Pergamon Museum z Berlina i londyńskie Natural History Museum. Są tu zarówno obrazy znanych malarzy, antyczne meble, diamenty z Indii, posągi ze starożytnej Grecji i mumie z Egiptu. All in one :-). Nie spiesząc się specjalnie, ale też bez ponadprzeciętnego skupiania uwagi :P, udało mi się z nim uporać w 3 godziny. Wejście do tego muzeum jest bezpłatne! Co prawda są kasy i są podane ceny biletów 25 USD, ale to jest tylko sugerowana cena dobrowolnego datku! Biletów tak naprawdę się tam nie sprawdza.
Bardzo blisko od tego muzeum jest Grant Central, a tego na pewno ominąć nie mogłem! Największy dworzec świata, aktor wielu filmów, jest nie do ogarnięcia bez mapy :-). Ma prawie 130 peronów! Nie mam pojęcia, jak to wszystko się mieści w tych podziemiach i jakim cudem się nie zawali pod naciskiem gigantycznych wieżowców. Wszystkie perony łączą się w ogromnej hali z wielkim zegarem na środku, flagą na ścianie i... wielkim salonem Appla na piętrze :-).
Dzień zakończyłem w Chinatown, gdzie miałem okazję spróbować m.in. smoczego owocu (dragon fruit), który wygląda po przekrojeniu jak makowiec :-). Jest biały z setkami malutkich czarnych nasionek, a w smaku przypomina kiwi :-). Pycha :-).