Pierwotny plan zakładał przejazd do Armenii busem. Niestety szybko został zweryfikowany, gdyż droga do Armenii z Batumii wiodąca przez Vardzię (którą miałem po drodze zwiedzić), niestety podobno jest w stanie takiego rozkładu, że nawet lokalni kierowcy marszrutek odradzają przejazd tamtędy autem. Czyli musi być naprawdę fatalnie, skoro nawet oni tam nie chcą jeździć. Jedyne, co pozostało to przejazd pociągiem, który w sumie też nie leci tamtą drogą tylko dookoła przez Tbilisi. Pociąg z Batumi do Erywania jechał 16 godzin, na szczęście był nocny z kuszetkami, więc w zasadzie nie było jakoś dramatycznie ciężko. Jednak gdybym wiedział wcześnie, że tak będzie, to trochę inaczej bym to zaplanował. Bilet kosztował 87 lari z kuszetką. Trzeba przyznać, że komfort w miarę ok, w przedziale były 4 łóżka, do tego jakieś butelki z wodą, parę słodyczy, chusteczki, herbatka i takie pierdoły. To moja pierwsza podróż pociągiem przez granicę, na której były sprawdzane paszporty i w sumie byłem ciekaw, jak to w ogóle wygląda, bo do tej pory nie udało mi się tego doświadczyć. Okazało się, że nie jest to jakoś specjalnie emocjonujące, głównie polega na tym, że celnicy budzą ludzi w środku nocy, żeby wziąć paszport, pół godziny później, żeby go oddać. Potem kolejna grupa celników powtarza sytuację, budząc ludzi kolejne razy. No ale jak już potem zasnąłem, to do rana był spokój.
Erywań już od samego początku okazał się zaskakujący. Po wyjściu z dworca miasto, w porównaniu do tego co widziałem w Gruzji, okazało się bardzo czyste, obszerne duże ulice, bardzo zadbane wręcz odczuwa się ekskluzywność tego miejsca. Bardzo mało kantorów, sklepików, ulicznych kawiarenek, bardzo mało sklepów spożywczych, praktycznie zero śmieci. W drodze do centrum, 3,5 km, praktycznie ani jednej otwartej kawiarni o 8 rano nie znalazłem, zupełnie inaczej niż w Gruzji. Nie mam jeszcze porównania z Tbilisi, niemniej Erywań robi naprawdę wrażenie dość bogatego miasta. Jak się potem okazało, kilka km poza centrum już jest trochę gorzej, choć nadal w miarę czysto, by wreszcie kilkanaście km za miastem było podobnie biednie jak na gruzińskich wioskach. Po szybkim ogarnięciu hotelu pierwszego dnia, poszedłem rozejrzeć się po okolicy. Skwer Republiki, to główny plac miasta, z którego odchodzi deptak w stronę Opery i to w zasadzie najważniejszy kawałek. Znalazłem wreszcie jakąś kawiarnię, spojrzałem na auta za szybą... 6 mercedesów i 3 BMW najlepszej klasy. Po prostu szczęka opada. Widać, że system oligarchii nadal tu funkcjonuje i część ludzi jest bardzo bogata, a za miastem większość bardzo biedna. Jakby nie było klasy średniej. Byłem ogólnie zaskoczony wysokim standardem życia tutaj. W azjatyckim Erywaniu było bardziej po europejsku, niż w europejskiej Gruzji. Ciekaw jestem Tbilisi, czy jest równie wykwintnie szykowne. Większość aut w Gruzji nie miała nawet zderzaków a lata świetności minęły im 25 lat temu, a tutaj takie fury jeżdżą, szok. Do tego ludzie ubierają się bardzo szykownie. Aż głupio się tu czuję w podkoszulku, na pewno jest to coś, czego można się od Ormian nauczyć. Są na co dzień bardzo zadbani, chcą wyglądać pięknie i modnie. Kobiety w 98% są ogromnie wystrojone, wymalowane, szykowne, żeby wręcz nie powiedzieć "wypindrzone", ale w pozytywnym znaczeniu, a faceci w większości w białych koszulach i spodniach na kant. Bez względu na to czym się zajmują. Czy są kierowcami autobusów czy sprzedają kwiatki, czy podlewają szlaufem trawnik - wszyscy z klasą, koszula i spodnie na kant. Duży szacun, że chce im się tak stroić na 35 stopni w cieniu.
Pierwszy dzień upłynął mi w zasadzie na zwiedzaniu miasta, na chodzeniu tu i tam i patrzeniu, gdzie co jest, co można tu zrobić, jakie są możliwości komunikacyjne itp. Także nie bardzo nawet było o czym pisać. Najwięcej się dzieje oczywiście dopiero po zachodzie słońca, jak temperatura spada i głównie w okolicach deptaku odchodzącego ze skweru Republiki.
Trzeba niestety stwierdzić, że ruch turystyczny jest tutaj skrajnie mały. Niby pojawiają się osoby z różnych krajów, w tym wielu Polaków, sporo ludzi z Rosji, które chcą coś zobaczyć w Armenii, ale nie bardzo jest tu co robić. Jest kilka nudnych monastyrów, w których nie oszukujmy się, nie ma kompletnie nic ciekawego, oprócz sterty kamieni ułożonych przez kogoś 1000 lat temu i tyle. Jednak dojazd do nich jest bardzo utrudniony. Jeśli samemu nie zbierze się w hotelu kilku chętnych osób, to jesteśmy skazani na dość drogie taksówki. A że w hostelach osób dużo nie ma, a na ulicy więcej taksówek niż turystów, to jakoś się to tu turystycznie nie składa do kupy, tak fajnie jak w Gruzji.
Marszrutki nie są nijak oznaczone, brak rozkładu, panie w okienku nic nie wiedzą, dworców autobusowych jest parę, a na miejscu drapieżni taksówkarze, ściemniający, że żaden bus nigdzie nie jeździ i w całej Armenii jest tylko ich jedna taksówka, która zawiezie nas gdzie chcemy. Oczywiście za sporą cenę. Powiem więcej... jeśli nie powiecie, że chcecie wrócić z monastyru, to taksówkarz poda cenę tylko w jedną stronę, żeby wydała się bardziej atrakcyjna, niż cena konkurencji. Potem się okazuje, że cena obowiązuje tylko "tam". Dokładnie taką sytuację mieliśmy, jadąc do monastyru Khor Virap, umieszczonego niemal na pustyni, więc tam na pewno nikt nie zostaje na noc. Trochę mnie to wkurzyło, gdy się okazało, że nie powiedział nam całej prawdy o płatności i przeszedłem się po parkingu pytając kierowców busów czy będą mieć miejsce. Taksówkarza zostawiłem zgłupiałego na środku parkingu, bo się okazało już w pierwszym busie, że jedzie nim grupa polaków i mają sporo miejsc wolnych i... zabiorą nas chętnie za free i zawiozą jeszcze do innego monastyru - Geghard. Ma się to szczęście :-). Tym sposobem najpierw obejrzeliśmy jeden monastyr, umiejscowiony 30 kilometrów od gór Ararat, a potem drugi. Ararat był niestety słabo widoczny, także arki Noego nie dojrzałem, jeśli kiedykolwiek tam była :-). Dziwne trochę nawiasem mówiąc, że znajdowane są tu gliniane bukłaki na wino sprzed 12 000 lat, a nie ma ani śladu po łodzi, która miała prawie 150 metrów długości i była zabezpieczona smołą przed wilgocią. W ogóle to podobno właśnie z legendy o Noem wziął się start produkcji wina w tym regionie. Jeśli ktoś nie wie, to wino zaczęto produkować właśnie w Armenii. Jeśli chodzi o sam Aratrat - ma aż 5137 metrów, ale w ogóle nie jest ta wielkość odczuwalna z terytorium Armenii, od którego jest oddalona dobre 30 km.
Jeśli chodzi o krajobraz Armenii... nuda wielka. Prawie płasko, wszędzie wypalona na popiół trawa. Pojedyncze pagórki wystają, nic więcej. Przynajmniej w okolicy Erywania, mam nadzieję, że na północy, będzie ładniej. Niemniej widok zalesionych Gruzińskich potężnych gór działa na wyobraźnię dużo lepiej. Architektura równie marna w obu krajach.
Jeśli chodzi o krajobraz Armenii... nuda wielka. Prawie płasko, wszędzie wypalona na popiół trawa. Pojedyncze pagórki wystają, nic więcej. Przynajmniej w okolicy Erywania, mam nadzieję, że na północy, będzie ładniej. Niemniej widok zalesionych Gruzińskich potężnych gór działa na wyobraźnię dużo lepiej. Architektura równie marna w obu krajach.
Następnego dnia odwiedziłem Muzeum Ludobójstwa, które Turcja dokonała w 1915 roku na narodzie Ormian, mordując około 1,5 mln ludzi w ramach czystek etnicznych. Bardzo dobrze z resztą udokumentowany terror, co widać na zdjęciach zwłok zwisających z szubienic czy nogach dzieci porozrywanych przez Turków hakami w ramach tortur. Naprawdę dramat i trochę po takim widoku łapie się doła. Ale warto czasem udać się w takie miejsce, by zadać sobie pytanie czy żyjemy pełnią życia i czy jesteśmy dobrymi ludźmi. Wiele osób nie miało szczęścia dożyć starości i spełniać swoich marzeń np. przez różne religijne zafiksowania. Przeżyjmy dobrze życie z szacunku dla nich.
Potem było już tylko Muzeum Historii Armeńskiej. Koszt biletu 1000 dram (w przybliżeniu 10 zł). Nieczynne w poniedziałki, a w tygodniu od 11 do 17. Ogólnie trochę ciekawych przedmiotów było, jak np. wielkie bukłaki na wino (1200 litrów!) wykonane nawet 10 wieków przed naszą erą! Imponujące znaleziska. Chyba warto wpaść, żeby nie myśleć, że Armenia to tylko 5 monastyrów i plac w Erywaniu.
P.S. Padł mi aparat :-( zdjęcia będą tylko z komórki :-(
P.S. Padł mi aparat :-( zdjęcia będą tylko z komórki :-(