Dzisiaj można powiedzieć, że był dzień na dojazd, ale z
licznymi postojami na zwiedzanie. Na pierwszy ogień National Park Trossachs
przy jeziorze Achray. Pięknie, ale tylko na zrobienie zdjęć. Niemal całe
jezioro jest ogrodzone prywatnymi posesjami. Nie za bardzo jest gdzie podejść
do wody, a te miejsca, które są, mają coś w rodzaju plaży kilku m2, do tego
zabłoconej i mało przyjaznej. Ogólnie widok piękny - malownicze jeziorko pośród
zielonych wzgórz, ale wg mnie tylko przy okazji, jak ktoś jest przejazdem. No
chyba, że ktoś na dłużej planuje się tu zatrzymać na trekking. Jechać
specjalnie po to, by to miejsce zobaczyć, chyba nie ma większego sensu. Na
szczęście nie jest daleko od głównego szlaku prowadzącego w stronę Glen Coe.
Po drodze interesująca jest miejscowość Balloch. To chyba
główna miejscowość wypoczynkowa dla mieszkańców Glasgow. Dzisiaj niewiele się
tu dzieje, sezon raczej jeszcze się nie zaczął, ale jest infrastruktura na miłe
spędzenie czasu (kajaki, statki, rowery, akwarium, park linowy) i na spacer po niewielkich
plażach.
Jednak z tych wszystkich mikromiasteczek, które mijałem po
drodze, najbardziej spodobało mi się urocze Luss, położone nad jeziorem Lomond
(zdaje się, że to największy zbiornik wodny w UK). Jest takie jakby aspirujące
do bycia turystycznym centrum tego regionu, ale jest tak malutkie i urocze, że
ciężko na nie patrzeć w ten sposób. Posiada piękną plażę, pomost, z którego
organizowane są rejsy i niesamowity starodawny cmentarz przy malutkim kościele.
Te cmentarze tutejsze mają niezwykły klimat. Całe są wypełnione zwykle
stojącymi w pionie płytami bez nagrobka z przodu. A niektóre płyty leżą jakby
wbite w ziemię, zarastając powoli trawą. Większość z nich, ze względu na
wilgotny klimat, jest obrośnięta mchem, lekko poprzekrzywiana po długim upływie
czasu. Wiele z nich sięga datą nawet 200 lat wstecz. Niesamowicie być w takim
miejscu. Wyobraźcie sobie, że jakiś James czy Thomas pochowany np. w 1856 roku był
kimś znaczącym w tym miasteczku. Miał swoje marzenia, plany, może czymś się
zasłużył dla miasta, może pracował fizycznie albo był ojcem kilku córek. Miał
jakąś swoją historię. A teraz, ponad 150 lat później, jakiś Paweł z Polski
chodzi koło jego grobu i rozmyśla o tym, jakim był człowiekiem :-). Być może za
150 lat i nad moim grobem ktoś stanie i pomyśli coś miłego :-). Każdy z grobów
kryje w sobie ludzi, z których każdy miał jakąś swoją historię. Myślę o nich,
by nie zapominać, że każdego dnia i ja tworzę swoją historię, że kiedyś będę
leżał obok nich i albo przeżyję coś fajnego teraz, albo nie zdążę tego zrobić.
Memento mori, jak niegdyś mawiano :-).
Ciąg dalszy podróży biegł jedną z najbardziej malowniczych
dróg, jakimi jechałem. Widok niemal jak z norweskich fiordów. Wąska kręta
uliczka obok malowniczego jeziora, pomiędzy wielkimi zielonymi wzniesieniami. Mega!
Niestety nie miałem możliwości robić zdjęć, nie było gdzie stanąć a sznur samochodów
nie pozwalał nawet zwolnić. I tym sposobem dojechałem do Glen Coe – chyba najbardziej
tutaj znanej doliny. Niestety po drodze pogoda stała się już na dobre szkocka i
lało/mżyło na zmianę. Także trochę było mi szkoda tych przemokniętych ludzi spacerujących
na szlakach. Moknąć przez kilka godzin i marznąć to taka trochę jednak mała
przyjemność :-).
Na końcu drogi czekał na mnie Fort William – miejscowość przy
jeziorze Linnhe, tuż obok największego szczytu UK – Ben Nevis. Niezwykle urocze
mają te miasteczka, podczas spaceru trafiłem na mury starego fortu obronnego,
mającego prawie 270 lat. No niesamowite, że tyle lat temu ktoś tu te kamienie
układał, planując obronę tego miejsca czy handel śródlądowy z innymi miastami,
a dzisiaj jacyś turyści chodzą po tym, co tu zostało i czytają historie o tym
na tabliczkach. Tyle się zmieniło, choć przecież nie minęło aż tak dużo czasu.
Ale na pewno upłynął bardzo szybko i wszystko, co kiedyś było ważne, nie ma już
dzisiaj znaczenia. Kolejna lekcja, by nie marnować czasu na nieistotne rzeczy
:-).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz