czwartek, 15 czerwca 2017

W drodze do Fort William

Dzisiaj można powiedzieć, że był dzień na dojazd, ale z licznymi postojami na zwiedzanie. Na pierwszy ogień National Park Trossachs przy jeziorze Achray. Pięknie, ale tylko na zrobienie zdjęć. Niemal całe jezioro jest ogrodzone prywatnymi posesjami. Nie za bardzo jest gdzie podejść do wody, a te miejsca, które są, mają coś w rodzaju plaży kilku m2, do tego zabłoconej i mało przyjaznej. Ogólnie widok piękny - malownicze jeziorko pośród zielonych wzgórz, ale wg mnie tylko przy okazji, jak ktoś jest przejazdem. No chyba, że ktoś na dłużej planuje się tu zatrzymać na trekking. Jechać specjalnie po to, by to miejsce zobaczyć, chyba nie ma większego sensu. Na szczęście nie jest daleko od głównego szlaku prowadzącego w stronę Glen Coe.
Po drodze interesująca jest miejscowość Balloch. To chyba główna miejscowość wypoczynkowa dla mieszkańców Glasgow. Dzisiaj niewiele się tu dzieje, sezon raczej jeszcze się nie zaczął, ale jest infrastruktura na miłe spędzenie czasu (kajaki, statki, rowery, akwarium, park linowy) i na spacer po niewielkich plażach.
Jednak z tych wszystkich mikromiasteczek, które mijałem po drodze, najbardziej spodobało mi się urocze Luss, położone nad jeziorem Lomond (zdaje się, że to największy zbiornik wodny w UK). Jest takie jakby aspirujące do bycia turystycznym centrum tego regionu, ale jest tak malutkie i urocze, że ciężko na nie patrzeć w ten sposób. Posiada piękną plażę, pomost, z którego organizowane są rejsy i niesamowity starodawny cmentarz przy malutkim kościele.
Te cmentarze tutejsze mają niezwykły klimat. Całe są wypełnione zwykle stojącymi w pionie płytami bez nagrobka z przodu. A niektóre płyty leżą jakby wbite w ziemię, zarastając powoli trawą. Większość z nich, ze względu na wilgotny klimat, jest obrośnięta mchem, lekko poprzekrzywiana po długim upływie czasu. Wiele z nich sięga datą nawet 200 lat wstecz. Niesamowicie być w takim miejscu. Wyobraźcie sobie, że jakiś James czy Thomas pochowany np. w 1856 roku był kimś znaczącym w tym miasteczku. Miał swoje marzenia, plany, może czymś się zasłużył dla miasta, może pracował fizycznie albo był ojcem kilku córek. Miał jakąś swoją historię. A teraz, ponad 150 lat później, jakiś Paweł z Polski chodzi koło jego grobu i rozmyśla o tym, jakim był człowiekiem :-). Być może za 150 lat i nad moim grobem ktoś stanie i pomyśli coś miłego :-). Każdy z grobów kryje w sobie ludzi, z których każdy miał jakąś swoją historię. Myślę o nich, by nie zapominać, że każdego dnia i ja tworzę swoją historię, że kiedyś będę leżał obok nich i albo przeżyję coś fajnego teraz, albo nie zdążę tego zrobić. Memento mori, jak niegdyś mawiano :-).
Ciąg dalszy podróży biegł jedną z najbardziej malowniczych dróg, jakimi jechałem. Widok niemal jak z norweskich fiordów. Wąska kręta uliczka obok malowniczego jeziora, pomiędzy wielkimi zielonymi wzniesieniami. Mega! Niestety nie miałem możliwości robić zdjęć, nie było gdzie stanąć a sznur samochodów nie pozwalał nawet zwolnić. I tym sposobem dojechałem do Glen Coe – chyba najbardziej tutaj znanej doliny. Niestety po drodze pogoda stała się już na dobre szkocka i lało/mżyło na zmianę. Także trochę było mi szkoda tych przemokniętych ludzi spacerujących na szlakach. Moknąć przez kilka godzin i marznąć to taka trochę jednak mała przyjemność :-).
Na końcu drogi czekał na mnie Fort William – miejscowość przy jeziorze Linnhe, tuż obok największego szczytu UK – Ben Nevis. Niezwykle urocze mają te miasteczka, podczas spaceru trafiłem na mury starego fortu obronnego, mającego prawie 270 lat. No niesamowite, że tyle lat temu ktoś tu te kamienie układał, planując obronę tego miejsca czy handel śródlądowy z innymi miastami, a dzisiaj jacyś turyści chodzą po tym, co tu zostało i czytają historie o tym na tabliczkach. Tyle się zmieniło, choć przecież nie minęło aż tak dużo czasu. Ale na pewno upłynął bardzo szybko i wszystko, co kiedyś było ważne, nie ma już dzisiaj znaczenia. Kolejna lekcja, by nie marnować czasu na nieistotne rzeczy :-).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz