sobota, 6 kwietnia 2013

Lizbona = przyjemnie

Długo się zastanawiałem, co czuję do Lizbony. Jest trochę podobna atmosferą do Barcelony, ale bardziej łobuzerska jak Berlin, z domieszką romantyzmu jak Paryż. Ale może zacznę od początku...
Wjeżdżając autobusem do Lizbony z południa, już z daleka, niczym wielki znak McDonald's, wita nas ogromny posąg, jaki stoi również w Rio i od niedawna w Świebodzinie :-). Potem wjeżdżamy na ogromny most, który jest dokładną kopią mostu z San Francisco, tyle, że troszkę większy (chyba 2,2 km). Naszym oczom ukazuje się przepiękna panorama Lizbony. Widok naprawdę cudny. Jadąc dalej tym mostem, ma się wrażenie, jakby się wjeżdżało w trójwymiarowy świat przeplatających się dróg, jak z filmu 5 Element. Lizbona leży na sporych wzgórzach i pagórkach, a wiele z nich łączą mostki, wiadukty i tunele, które czasem przeplatają się między sobą i gdy się jedzie na samej górze i patrzy w dół, jak te drogi się wiją pod nami, to po prostu jak trzeci wymiar :-).
Aglomeracja Lizbony liczbą mieszkańców jest zbliżona do Warszawy, ale wydaje mi się, że jest dużo bardziej rozległa. Ale spacery po tym portowym mieście to czysta przyjemność. Pagórki są takie, jak w San Francisco :-). Ludzi jest dużo, ale nie czuć ścisku. Na ulicach kultura. Gdybym miał opisać to miasto tylko jednym słowem, powiedziałbym, że jest przyjemnie. Może tylko ilość dealerów narkotyków i prostytutek jest większa, niż gdzie indziej. Szczerze mówiąc, nie przypominam sobie, żebym gdziekolwiek widział to zjawisko aż w takim natężeniu i to w ściśle turystycznym obszarze (jeszcze nie byłem w Amsterdamie :-p). Jednak na ulicach nie czuć żadnego kryminalnego zagrożenia z tego powodu. Spora liczba policjantów stoi sobie spokojnie i obserwuje otoczenie, ale nie wtrącają się do niczego. Nawet spożywanie alkoholu na świeżym powietrzu jest tu chyba dozwolone, bo nikt się z tym nie kryje. Ale też nikt nie wypił zbyt dużo i nie zaczął rozrabiać, więc ogólnie, po prostu jest tu przyjemny luz.
Sama Lizbona, jak już na pewno zdążyliście zobaczyć na mapie :-), leży przy samym ujściu rzeki Tag, a nie bezpośrednio nad Atlantykiem, ten jest kilka kilometrów dalej. Rzeka Tag jest brudna i brązowa, nie ma opcji, żeby ktokolwiek się w niej kąpał :-). Przy samej Lizbonie tworzy jednak taką sporą zatoczkę, która jest spięta drugim mostem - Mostem Vasco da Gama - najdłuższym mostem w Europie, mierzącym ponad 17 km. Niestety nie widziałem go. Może zobaczę z samolotu :-). Odnośnie samego Vasco da Gamy... jestem zawiedziony, bo nie znalazłem ani jednego jego pomnika. Dookoła była cała masa pomników, prawie na każdym skrzyżowaniu, ale pomnika tak wielkiego odkrywcy nigdzie nie mogłem znaleźć, a zszedłem Lizbonę wzdłuż i wszerz. Przyjemnie się tu spaceruje. Nie bez powodu podałem tu tyle skojarzeń z innymi miastami. To portowe miasto jest właśnie takim tyglem, w którym można spotkać każdą nację i narodowość. Są sklepy prowadzone przez chińczyków, gdzie jest wszystko na raz. Sklepy z pamiątkami są monopolem Hindusów. Na każdym kroku słychać inny język. Strasznie lubię czuć właśnie taką mieszankę wszystkiego jednocześnie. Każdy coś w tym mieście dla siebie znajdzie. Cieszę się, że mogłem wreszcie zobaczyć, co tu jest. Moja ciekawość została zaspokojona :-). Teraz mogę wracać do domu :-).

1 komentarz: