sobota, 27 marca 2010

Dawno, dawno temu…

17 stycznia 2009

Parę osób już mnie pytało, jak to się zaczęło, skąd w ogóle taki pomysł. Rzeczywiście jestem Wam winien pewne wyjaśnienie. Jak łatwo zauważyć, blog zaczyna się od daty 4 lutego 2009. Ale to nie był początek. Wszystko zaczęło się 17 stycznia 2009. Wtedy właśnie był przełom. Przeżycie było tak silne, że do tej pory wywołuje u mnie niezwykłe emocje. Zanim o nim opowiem, powiem, co się działo ze mną wcześniej.

Wiele miesięcy przed tym wydarzeniem, nie mogłem zrozumieć sam siebie, tego co się ze mną działo. Moje własne zachowanie, przed samym sobą, było dla mnie kompletnie niejasne. Na tapecie pulpitu co chwila lądowało zdjęcie jakiejś kolejnej wyspy z Pacyfiku. Zdjęcia raf koralowych, hamak rozwieszony między palmami, morze, fale… zmieniałem tapetę czasem co godzinę. Zaczynało mi się to śnić. Z czasem były to niemal sny na jawie, gdy spacerując z psem zamykałem oczy i próbowałem z wiatru wyłonić szum fal, gdy próbowałem poczuć zapach morza ze świeżego powiewu. Z każdym dniem pragnienia te rosły wywołując we mnie coraz większe rozgoryczenie z powodu niemożności fizycznego doświadczenia tego wszystkiego. Byłem coraz bardziej rozdrażniony. Nie mogłem na niczym się skoncentrować, nie miałem ochoty rozmawiać, rozkojarzenie nie pozwalało mi się skupić, oglądałem tylko filmy z motywem akcji na jakiejś wyspie. Nie byłem w stanie pojąć, co się ze mną dzieje. Roztargnienie, rozkojarzenie, dekoncentracja, mętlik – tak można w skrócie opisać moje odczucia. I najgorsze, że zupełnie nie rozumiałem, o co mi w zasadzie chodzi. Przecież miałem wszystko, co chciałem. Poukładane życie, praca, żona, pies. Ale nadal nie mogłem się skupić. Nie dawało się tego zagłuszyć w żaden sposób. Aż w końcu rozgoryczenie przepełniło czarę. Było to 17 stycznia 2009 roku. Jechałem z żoną na zakupy do Warszawy. Okres mojego rozgoryczenia przez ostatnie kilka miesięcy oczywiście wpłynął również na atmosferę w małżeństwie. Gdy nie wie się, co jest powodem nerwów, to nie ma jak temu zapobiegać i nerwy rosną coraz bardziej. A wtedy to był bardzo nerwowy poranek. Ale to nie była złość, tylko nerwy z rozżalenia, z bezsilności. Myśli galopowały analizując wydarzenia z ostatnich miesięcy i pytając "Paweł, o co ci k***a chodzi?". I co chwila pojawiały się obrazy wysp, morza, fal, piasku, słońca. Wszystko zaczynało układać się w całość. Emocje rosły… nie chcę ich opisywać, bo to trochę mało męskie :-). Ale możecie sobie wyobrazić, co się dzieje, gdy zdajecie sobie sprawę, że właśnie uruchomiła się zapadka do zrealizowania największego marzenia życia. To wszystko działo się w ciągu niecałej godziny. Umysł pokazał mi mapę Pacyfiku. To był moment, w którym zrozumiałem, że to właśnie tam się muszę znaleźć, że właśnie o tym marzę. Ale zaraz, jak to? Przecież to może być część podróży dookoła świata! Ne muszę być tylko na wyspie i wrócić. Mogę tam dojechać w ramach podróży, pobyć trochę i ruszyć dalej! Te minuty zmieniły moje życie całkowicie. Trzęsłem się z emocji jak po wypiciu 16 szklanek mocnej parzonej kawy… żona zrozumiała, że to moje droga, coś, co muszę zrobić, albo oszaleję. Jednocześnie wydaje mi się, że nie do końca wierzyła, że mówię poważnie. Pewnie myślała, że przejdzie mi to :-). Parę razy w ciągu roku nawet pytała " to ty naprawdę jedziesz?", albo "Paweł zaczynam się bać, ty naprawdę realizujesz to wszystko!", "myślałam, że ci przejdzie"…

…po powrocie do domu w ten dzień narysowałem pierwszą kreskę po mapie. Zacząłem szukać pomocnych programów, blogów. Zacząłem myśleć o tym, że trzeba to wszystko jakoś utrwalić. 2 tygodnie później zacząłem pisać tego bloga. Nie mówiłem o nim niemal nikomu. O całej sprawie wiedziało może z 5 najbliższych mi osób. Nawet rodzina dowiedział się o tym dopiero chyba w grudniu. A ja w tym czasie dojrzewałem. Dorastałem. Potrzebowałem zmierzyć się z tym wyzwaniem w samotności. Z żelazną samodyscypliną realizowałem obmyślony plan. Dałem sobie rok czasu. Rozplanowałem wszystko. I realizowałem jedno po drugim. Asystentka sekretariatu tylko pytała ze zdziwieniem, po co mi kompas, mapa, nóż… "Kurs żeglarski? A co cię tak nagle wzięło?". A ja wstawałem przed 5 rano, w połowie marca, gdy jeszcze był lód na jeziorze, żeby zdążyć na szkolenie żeglarskie. To my otworzyliśmy sezon żeglarski w Polsce wtedy. Zmarzliśmy jak jasna cholera. Ale wracałem szczęśliwy do domu, odhaczając kolejny zrealizowany krok. Potem kurs przetrwania. 3 dni spania w lesie na gołej ziemi. Zdziwione oczy współpracowników zdawały się mówić "on chyba zwariował, na co mu to". Tak to właśnie wyglądało. I tak to wygląda do dzisiaj. Ze stalową determinacją realizuję kolejne kroki… jestem już tak blisko…

17 stycznia 2009 – tak, to jest dzień, w którym zmieniło się moje życie. Dzień w którym rozpoczął się nowy rozdział. Dzień, w którym zdałem sobie sprawę, jaka jest moja droga… jaka jest moja własna legenda.

piątek, 19 marca 2010

Do przodu!!!

Pewnie jesteście ciekawi, co u mnie słychać :-). Tymczasem ja, najzwyczajniej w świecie, z każdym dniem zbliżam się do realizacji mojego marzenia i… jestem tym coraz bardziej przerażony :-).

Ostatnio myślałem sobie o tym, jakie są rodzaje spełnianych marzeń. Wydaje mi, że są dwa. Takie, które po prostu się dzieją przypadkowo i takie które planujemy. Np. idziemy do wesołego miasteczka, bo akurat przyjechało. Dochodzimy do autodromu, do tych śmiesznych stukających się samochodzików i myślimy sobie: "rany, zawsze chciałem sobie na tym pojeździć!". I to właśnie jest jedno z naszych marzeń. Jednak dzieje się to przypadkiem. Gdyby wesołe miasteczko nie przyjechało, to byśmy tego nie spełnili. I właśnie tak to z marzeniami jest. Dopóki ich sobie nie zdefiniujemy, to spełniają się tylko przypadkiem.

Jest zupełnie inaczej, gdy mamy listę marzeń do spełniania i po prostu dążymy do ich realizacji. Wtedy oprócz szerokiego uśmiechu i dziecięcej radości przy spełnieniu jakiegoś marzenia, jest coś jeszcze. To czas oczekiwania na TEN moment. Czas, w którym zbliża się moment realizacji… narastające emocje, ekscytacja, napięcie. I tak to właśnie jest ze mną teraz. Dałem sobie rok czasu na przygotowania. Ponad rok temu wszystko sobie rozpisałem i zaplanowałem. Realizowałem wszystko po kolei, krok za krokiem, jedna rzecz za drugą. I co? Jestem przerażony! Bo to wszystko mi się udało zrealizować!!! I nagle, gdy mam już większość przygotowań za sobą, zaczynam uświadamiać sobie, jak blisko celu już jestem. Ale dociera też do mnie jak dużo pracy i wysiłku w to włożyłem. Ludzie o tym nie myślą, gdy z nimi rozmawiam. Wszyscy tylko mówią "WOW, ale czad, jedzie w podróż dookoła świata". Nikt nie ma pojęcia ile pracy, czasu i wysiłku w to włożyłem. Aby moja podróż mogła potrwać rok, musiałem poświęcić rok na przygotowania! Ale jestem z siebie szalenie dumny! Udało mi się! Wszystko poszło zgodnie z planem, dokładnie tak jak chciałem. To tylko pokazuje, że jak czegoś się bardzo chce, to na pewno się uda. Pamiętacie to zdanie z Alchemika? "Kiedy czegoś gorąco pragniesz, to cały wszechświat sprzyja potajemnie twojemu pragnieniu." Tak właśnie jest ze mną :-).

Dzisiaj jestem przedostatni dzień w pracy. Ilość emocji, które są we mnie są nie do ogarnięcia!!! Wcześniej nie myślałem o tym jak daleko jest do wyjazdu, po prostu przygotowywałem się zgodnie z planem. A nagle okazuje się, że do wyjazdu jest już tak blisko, że powinienem trząść się ze strachu. No i się trzęsę :-))). Zostało tak mało czasu, że boję się o tym myśleć. A jednocześnie jestem tak podekscytowany, że mało nie eksploduję! W sumie czuję pełen wachlarz emocji :-). Od strachu przed nieznanym, przez przerażenie jak to będzie, żal że opuszczam pracę, po skrajną euforię, entuzjazm, podniecenie, ekscytację. Niesamowite momenty, w których rozpiera mnie taka siła, że ciężko zapanować nad emocjami. Dzisiaj jechałem autem do pracy jak szaleniec z ADHD :-), gaz do dechy, muza, trąbiłem do wszystkich, machałem ludziom na przystankach, krzyczałem w niebogłosy, darłem się, śpiewałem, niemal tańczyłem w tym samochodzie, łzy radości spływały po policzkach, niemal łkałem, nie mogłem złapać oddechu, fale gorąca przechodziły przez moje ciało, jednocześnie zimne dreszcze, ręce drżały, mięśnie napięte do granic możliwości, potężna energia skumulowana w samym sercu mnie! Uczucie jakby się było Supermanem, Hulkiem, Hancookiem i Supernianią w jednym :-). Tak namacalna fizyczność odczuć i emocji, że niemal mogę ich dotknąć! Niemal mogę dotknąć swojego strachu i radości. Rozpiera mnie tak wielka siła fizyczna, taka energia, że ciężko mi opanować swoje emocje. Energia wszechświata skupiona we mnie! Serce wali jak oszalałe, mało nie rozerwie mi piersi, chciałbym krzyczeć, ale nie mogę wydobyć z siebie słowa. Takie rzeczy się dzieją :-). Najzwyczajniej w świecie jadę sobie w podróż dookoła świata :-). I co Wy na to? :-)))

środa, 10 marca 2010

Kurs nurkowania


Wczoraj postawiłem kolejny krok do spełnienia mojej wielkiej przygody! Krok, który sam w sobie też jest jednym z moich marzeń :-). Już od dawna myślałem o kursie nurkowania, ale wiadomo jak to jest – najtańsze to nie jest, do tego zawsze są jakieś inne ważniejsze wydatki, albo z kolei nie ma w planach wakacji w miejscu, w którym by się nurkowanie przydało – i tak człowiek to odkładał.
Koszt takiego kursu to około 1500 zł. Za taką kwotę można w wielu miejscach świata przeżyć bardzo długi okres czasu, dlatego jakoś nie kwapiłem się do realizacji tego przed wyjazdem. Planowałem raczej zająć się tym kursem dopiero, gdy dotrę do jakiegoś miejsca, w którym będę nurkował i dopiero wtedy zrobić to gdzieś tam na miejscu. Jednak po raz kolejny życie bardzo mile mnie zaskoczyło i przybrało nieoczekiwany obrót. Kurs zasponsorował mi mój wieloletni szef, pasjonat podróżowania i nurkowania – Mirosław Kaliński, prezes firmy B3 System S.A. w której miałem okazję pracować przez ostatnie ponad 6 lat! Mirku bardzo Ci za to dziękuję. Spełniłeś moje marzenie! To jest super zabawa! Polecam wszystkim.
Powiem Wam, że jak niczego od życia się nie oczekuje, a ma się pozytywne nastawienie, to są same miłe niespodzianki :-). W ogóle to chyba mam rok spełniania marzeń :-). W zasadzie już drugi z rzędu :-) Oby to trwało jak najdłużej :-). Wam też tego życzę!

poniedziałek, 1 marca 2010

Stres

Mam okazję obserwować na sobie dość ciekawe zjawisko. Ostatnio zajadam się taką ilością niezdrowych rzeczy, że zaczynam się o siebie martwić :-). Przez ostatnie niemal 3 lata chodziłem bardzo aktywnie na siłownię kilka razy w tygodniu i zdrowo się odżywiałem. Ostatnio ze względu na brak czasu, który poświęcam teraz na przygotowania, nie chodzę już ćwiczyć. Ale to co się zmieniło we mnie, to mam wrażenie jakby mój organizm chciał nadrobić te 3 lata diety i jeszcze odłożyć coś na podróż :-). Chłonę ostatnio wszystko… chipsy, orzeszki, lody, whisky, piwo, czekolady, żelki, pizzę, po prostu masakra. Ciągle chodzę głodny, ssie mnie w żołądku jakbym nie jadł 2 dni, normalnie nie do wytrzymania :-). Jak tak dalej pójdzie, to będą mnie musieli na tego stopa wytoczyć w 4 chłopa :-). Nie mówiąc o tym, że zmieszczę się tylko do TIRa… na przyczepę :-))). No dobra, przesadzam, ale naprawdę zaczyna mnie to niepokoić. Nigdy czegoś takiego nie czułem, a ostatnio nie wiem gdzie się podziać, ciężko mi znaleźć miejsce dla siebie, jestem jakiś taki zamyślony, nieobecny. Do tego wahania nastrojów, ale jednak bez utraty panowania nad sobą. To co jest dziwne, to odczucie, że jestem opanowany, z powodu zobojętnienia. Ciężko mnie wyprowadzić z równowagi, jakby było mi już wszystko jedno. Niezwykłe emocje od skrajnego entuzjazmu po niemal wyczuwalny fizycznie stres i napięcie. Dziwne też jest to, że nawet emocje powszechnie odbierane jako negatywne, ja odczuwam jakby były ujęte w nawias emocji pozytywnych – jak działanie matematyczne, które na końcu po prostu się wyzeruje i i tak wyjdzie na plus. Niespotykane odczucia :-).