Pisałem już o tym, co myśli człowiek, który wyjeżdża w taką podróż. Pisałem też o tym, jak postrzega rzeczywistość. Nie pisałem jeszcze o tym, co się czuję. Pewnie dlatego, że tak naprawdę dopiero dzisiaj to sobie zdefiniowałem :-). Może to nie jest szczególnie interesujące, ale chcę to zapisać choćby dla samego siebie, żeby tego nie zapomnieć. Pomyślałem, że warto to zachować.
Dzisiaj rano, jak co dzień, poszedłem na spacer z psem. Krok za krokiem, bez celu do przodu, dookoła budynki z cegły, kościół, szare chmury, ponura atmosfera jesiennej chlapy. I ja. Mój wzrok patrzył na to… z obojętnością! Ale nie z taką negatywną w stylu "już wszystko mi wisi". Po prostu poczułem, że w zasadzie nic już nie ma znaczenia. Nie ma znaczenia, co gadają politycy, co się będzie dzisiejszego dnia działo, o czym będą pisać dzienniki. Już niedługo mnie tu nie będzie i nijak nie będzie mnie to dotyczyć. Wszystko jest takie, jakby było równoległym światem, który nie wpływa na mnie, ani ja na niego. Jest obok. I jest zupełnie bez znaczenia. Większość swojej energii i czasu poświęcam na przygotowania. Tylko to się w tej chwili liczy. Jak olimpiada dla sportowców – jest cel do osiągnięcia i trzeba się na nim skupić. Ogólnie to fajne uczucie. Daje spokój ducha. Bo czym mam się niby przejmować? Ooo, mam dobry przykład, właśnie wpadł mi do głowy, choć trochę makabryczny :-). Wyobraźcie sobie, że ktoś jest chory na nieuleczalną chorobę, pozostało mu kilka miesięcy życia. To jest właśnie taki stan, ale w emocjonalnym świecie. Próbuje się pozamykać wszystkie najważniejsze sprawy, zrobić to, co od dawna zrobić należało, nie zwraca się uwagi na problemy życia codziennego. I ten błogi spokój… nigdy wcześniej czegoś takiego nie czułem. Jeżdżę sobie codziennie do pracy, spokojnie, zadowolony i odprężony, podziwiam wschody słońca, nie denerwuję się niczym. Błogi stan oczekiwania na to, co ma nieuniknienie przyjść. Niesamowite uczucie, podoba mi się :-).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz