piątek, 20 listopada 2009

„Nie boisz się?”

:-). To pytanie zwykle słyszę, jako pierwsze, gdy rozmawiam z kimś na temat podróży. Czy się boję? Tak. Nie ma co się oszukiwać, w takiej podróży wszystko może się zdarzyć. Czego boję się najbardziej? Innych ludzi. Raczej nie będę zapuszczał się w rejony głębokiej dżungli, w której może mnie zabić mała kolorowa żaba. Oczywiście są obawy czy np. nie nadepnę niechcący jakiegoś węża. Przypuszczam, że spotkanie z tygrysem jest mało prawdopodobne. A nawet jeśli, to pewnie nie wykaraskam się z tego, więc o tym nie myślę. Większe obawy budzą zwierzęta małe. A im mniejsze, tym gorzej :-). Skorpiony, pająki, moskity. No i wirusy. Niby będę na wiele chorób zaszczepiony, ale tego cholerstwa się nie widzi i nawet nie wiadomo, kiedy i jakie, a może rozłożyć już na amen. No, ale wracając do ludzi – jeśli skrzywdzi Cię zwierze, to albo jest głodne, albo w samoobronie. A człowiek po prostu to planuje. Pół biedy, gdy tylko okradnie. Nie jestem emocjonalnie przywiązany do sprzętu, jaki wezmę. Kasa też nie ma dla mnie większej wartości. Dzisiaj mam, jutro mogę nie mieć. W sumie to najcenniejsze są dane, zdjęcia, pamiątki itp. Gorzej, jak komuś nie wystarczy tylko kradzież. Oczywiście w ramach moich możliwości jestem przygotowany najlepiej jak mogę. Zarówno pod względem samoobrony, jak i przetrwania. Jednak w sytuacji, gdy już nic nie będzie zależeć ode mnie, to wszystko może się zdarzyć. Tego się boję. Utrata kontroli nad sytuacją (brrrr, jak ja tego nie lubię), skazuje mnie na czyjeś widzimisię, a to może się skończyć różnie. No nic, zobaczymy jak będzie. Nie jestem w stanie przewidzieć wszystkich sytuacji, jakie mogą mi się przytrafić. Może to być przecież równie dobrze sztorm, burza, wybuch wulkanu, trzęsienie ziemi, tornado, po prostu siły natury, z którymi nikt nie ma szans wygrać. Zagrożenie może przyjść z wielu stron. Jednak jest we mnie tak silna potrzeba ruszenia w tą podróż, że gdybym nie spróbował, to wyrzucałbym to sobie do końca życia, a może nawet oszalałbym… dlatego nie nastawiam się źle na ewentualne problemy, jakie napotkam. Równie dobrze mogą mi się przytrafić takie w Polsce. Będę improwizował i jakoś sobie poradzę. Staram się nie myśleć o tym, co złego może mnie spotkać, ale zdaję sobie z tego sprawę. Jednak, kto da radę, jak nie ja? :-) W końcu do odważnych świat należy!

Wiecie, co jeszcze? Chyba tylko głupi by się nie bał. Gdy jest strach, to jest też ostrożność, przewidywanie i pokora. A z tym jest łatwiej unikać zagrożenia i przetrwać…

wtorek, 17 listopada 2009

Dwa słowa o odczuciach

Pisałem już o tym, co myśli człowiek, który wyjeżdża w taką podróż. Pisałem też o tym, jak postrzega rzeczywistość. Nie pisałem jeszcze o tym, co się czuję. Pewnie dlatego, że tak naprawdę dopiero dzisiaj to sobie zdefiniowałem :-). Może to nie jest szczególnie interesujące, ale chcę to zapisać choćby dla samego siebie, żeby tego nie zapomnieć. Pomyślałem, że warto to zachować.

Dzisiaj rano, jak co dzień, poszedłem na spacer z psem. Krok za krokiem, bez celu do przodu, dookoła budynki z cegły, kościół, szare chmury, ponura atmosfera jesiennej chlapy. I ja. Mój wzrok patrzył na to… z obojętnością! Ale nie z taką negatywną w stylu "już wszystko mi wisi". Po prostu poczułem, że w zasadzie nic już nie ma znaczenia. Nie ma znaczenia, co gadają politycy, co się będzie dzisiejszego dnia działo, o czym będą pisać dzienniki. Już niedługo mnie tu nie będzie i nijak nie będzie mnie to dotyczyć. Wszystko jest takie, jakby było równoległym światem, który nie wpływa na mnie, ani ja na niego. Jest obok. I jest zupełnie bez znaczenia. Większość swojej energii i czasu poświęcam na przygotowania. Tylko to się w tej chwili liczy. Jak olimpiada dla sportowców – jest cel do osiągnięcia i trzeba się na nim skupić. Ogólnie to fajne uczucie. Daje spokój ducha. Bo czym mam się niby przejmować? Ooo, mam dobry przykład, właśnie wpadł mi do głowy, choć trochę makabryczny :-). Wyobraźcie sobie, że ktoś jest chory na nieuleczalną chorobę, pozostało mu kilka miesięcy życia. To jest właśnie taki stan, ale w emocjonalnym świecie. Próbuje się pozamykać wszystkie najważniejsze sprawy, zrobić to, co od dawna zrobić należało, nie zwraca się uwagi na problemy życia codziennego. I ten błogi spokój… nigdy wcześniej czegoś takiego nie czułem. Jeżdżę sobie codziennie do pracy, spokojnie, zadowolony i odprężony, podziwiam wschody słońca, nie denerwuję się niczym. Błogi stan oczekiwania na to, co ma nieuniknienie przyjść. Niesamowite uczucie, podoba mi się :-).

środa, 4 listopada 2009

Zmarła moja Babcia… mój największy autorytet :-(

[*][*][*][*][*][*][*][*][*][*][*][*][*][*][*][*][*][*][*][*][*][*][*][*][*][*][*][*][*][*][*][*][*][*][*]

… :-(

W pierwszym poście na tym blogu, napisałem o tym, jakie czynniki wpłynęły na podjęcie decyzji o wyjeździe. Nie wspomniałem tylko o jednym z nich. Był dla mnie szczególnie intymny i chciałem go zachować tylko dla siebie. 2-3 lata temu pojechałem do mojej ukochanej Babci, najwspanialszej osoby na świecie, jaką miałem możliwość poznać. Poszliśmy razem na spacer na cmentarz, na grób jej syna, mojego wujka. Zapytałem Babci, co wg niej jest sensem życia. Szczerze mówiąc, spodziewałem się odpowiedzi w stylu: "dzieci". Ale usłyszałem coś zupełnie innego. Nachyliła się lekko i szepnęła półgłosem: "Paweł, Twoje życie, to Twój czas." To jedno zdanie powaliło mnie na kolana. Nie tego się spodziewałem. Po chwili dodała jeszcze: "wykorzystaj życie tak, żeby na koniec móc powiedzieć, że niczego nie żałujesz i zrobiłeś wszystko, o czym marzyłeś". Niby takie to wszystko oczywiste, ale jak trudne do wykonania!!!!!! Tamta chwila wiele zmieniła w moim życiu. Wtedy dotarło do mnie, jak ważna jest każda chwila mojego życia, jak niesamowicie istotne jest, by wykorzystać każdą możliwość na spełnianie marzeń… Tydzień temu zadzwoniłem do Babci, przypomniałem tą rozmowę i powiedziałem Babci, że dzięki temu co powiedziała, mam natchnienie, by spełnić swoje największe marzenie. Bardzo chciałem powiedzieć Babci osobiście, co to takiego jest. Niestety nie zdążyłem :-( Wczoraj nie odbierała telefonu. Dzisiaj dowiedziałem się, że już nie ma Jej wśród nas :-(. Nawet nie wiecie jak bardzo się cieszę, że w ostatniej rozmowie powiedziałem Babci, jak mocno ją kocham i jak wdzięczny Babci jestem za to jedno zdanie z przed 2 lat!

Babcia… miała na imię Wiktoria, była niesamowitą osobą. Była nakręcona niezwykle pozytywnie. Zawsze razem graliśmy w remika. Robiła najlepszą pizzę na świecie. Kiedyś pojechałem do Babci na wakacje i przez 2 miesiące zjadłem 60 pizzy! I tylko dlatego tak mało, że nie chciała mi więcej zrobić :-). Była bardzo żywotna. Sama dawała sobie radę z działką, szydełkowała, cerowała, sprzedawała na targu, miała masę kwiatów w mieszkaniu, rozwiązywała setki krzyżówek, znała wszystkie seriale… Nigdy w życiu nie poznałem osoby, która choć trochę byłaby zbliżona do tej pozytywnej energii, jaka biła od mojej Babci. Miałem wielkie szczęście, mogąc Ją poznać. 22 grudnia skończyłaby 87 lat…

Babciu? Tą podróż dedykuję Tobie! To m.in. dzięki Tobie ona się odbędzie… i dla Ciebie… nigdy Cię nie zapomnę!


[*][*][*][*][*][*][*][*][*][*][*][*][*][*][*][*][*][*][*][*][*][*][*][*][*][*][*][*][*][*][*][*][*][*][*]

poniedziałek, 2 listopada 2009

Garść spostrzeżeń

 Jestem jednym z tych gości, którzy w "białym kołnierzyku" codziennie rano pomykają 50 km do pracy służbowym autem… Hmm, jakie to niezwykłe… być może minąłeś mnie po drodze, albo ja Ciebie, być może pomyślałeś, że niczego się nie dorobiłem, skoro jeżdżę służbowym autem, a może pomyślałeś, że mam szczęście, bo służbowe autko jest najlepsze… a może zupełnie mnie nie zauważyłeś, pochłonięty swoimi myślami. Ale czy wpadło Ci kiedyś do głowy, że ten handlowiec za kółkiem może za kilka miesięcy wyjechać w podróż dookoła świata? Ja czasem zastanawiam się, kim może być człowiek, którego mijam. Czasem stanę sobie w jakimś zatłoczonym miejscu i przyglądam się ludziom, którzy dokądś zmierzają. Wszyscy się gdzieś śpieszą. Każdy ma jakiś plan na dzisiaj. Może kolacja przy świecach, może mecz w TV, może spotkanie w sprawie pracy. Jest jednak coś, czego inni prawdopodobnie nie czują… Mogę patrzeć na tych ludzi i czuć się jakbym frunął, jakbym patrzył na to z góry, zupełnie niedotknięty tym chaosem, problemami życia codziennego, obowiązkami. Po prostu patrzę i wiem, że mam do zrobienia coś innego, coś większego niż umycie naczyń, odkurzenie mieszkania czy zrobienie zakupów. To niezwykłe uczucie, kiedy nagle przestaje mieć znaczenie, co mówią politycy, czego wymaga się w pracy, co leci w TV. Ciężko opisać to słowami, ale ma się wrażenie takie, jakby umysł był niczym nieskażony, jak niezmącona woda...

Świat też wygląda inaczej. Nagle patrzy się na świat jak na globus. Znikają granice i wszystko staje się dostępne i osiągalne. Przestają istnieć bariery, których nie dałoby się pokonać. Kwestia tylko znaleźć na nie sposób. Nie wiem czy mi się uda okrążyć ziemię, bo to ogromne przedsięwzięcie, ale wiem, że cała masa codziennych problemów przestała mieć znaczenie. Zmienia się myślenie. Zmieniają się priorytety. Wreszcie rzeczy istotne w życiu, lądują na pierwszym miejscu. To daje takie uczucie spełnienia, wrażenie, że czas nie ucieka przez palce, że nie tracę go na bzdury...

W ogóle czuję się jakoś wyjątkowo, inaczej, nie potrafię tego zdefiniować, ale to coś takiego, gdy czuje się dumę z siebie i z tego, dokąd człowiek doszedł. Nie mylcie tego z zarozumiałością. To nie uczucie wobec innych, ale wobec samego siebie. Podobne do tego, gdy dobrze wykona się jakąś pracę. Warto żyć dla tych odczuć…

Brzmi to pozytywnie, co? Ale niestety są też negatywne aspekty, które ostatnio zauważam. Wzmaga się stres, napięcie, nerwowość, niepokój. Każdego ranka boli mnie brzuch, jakbym zjadł coś szkodliwego (a odżywiam się bardzo zdrowo, więc to mało możliwe). Mam wrażenie, że nie mogę wziąć głębokiego oddechu. Do tego bolą mnie mięśnie karku, szyi. Czuję lekki strach przed tym, co będzie, co mnie spotka w podróży. Najgorsza jest ta niewiedza. Co będzie? Ciężko się uporać z tym wszystkim. Zwłaszcza, że muszę sobie z tym radzić sam. Niewiele osób chce o tym ze mną rozmawiać… niektórym jest przykro, że jadę, inni są zazdrośni, niektórzy źli, że muszą tyrać w tym kieracie. Najdziwniejsze, że jak pytam kogoś o marzenia, to każdy wspomina o podróży dookoła świata. Jednak realne jest to dla nich tylko, jak wygrają w lotto. A to nie prawda! Jeśli nie spełniasz marzeń dzisiaj, to nie spełnisz ich również, gdy wygrasz w lotto. Dlatego, że jedno z drugim ma niewiele wspólnego! I moja podróż to udowodni. To, że da się to zrobić bez wygrywania w lotto. Wiem, że nie będzie lekko, ale za to radość będzie większa.

Poza tym jest coś, co szczególnie dodaje mi sił. To widok słońca. Postrzegam je teraz w zupełnie inny sposób. Gdy rano jadę pod słońce, gdy widzę je jak wstaje, mam wrażenie, że jestem już w drodze, że właśnie wstałem, ubrałem buty, zarzuciłem plecak i ruszam w dalszą drogę przez trawę pełną rosy… Gdy słońce zachodzi - widzę je takie codziennie, gdy wracam z pracy - mam wrażenie, że kolejny dzień mojej podróży upłynął, że czas zdjąć już plecak i odpocząć. Śmieszne to wszystko, co? Jednak tak właśnie jest. Wszystko mi się wizualizuje w umyśle. To tworzy niesamowite uczucie, jakbym już był w tej podróży, jakbym już ruszył…