wtorek, 9 kwietnia 2013

Nie lubię wracać do Polski

Nie lubię wracać do Polski. Za każdym razem, gdy tu wracam, to czuję się tu obco. To nie jest przyjemny kraj. Długo się biłem z myślami, czy napisać takiego dołującego posta, ale to jest przecież blog o moich emocjach, a od kiedy postawiłem nogę na lotnisku, to męczy mnie emocjonalny dół. Już jak przed odlotem usłyszałem grupy rodaków mówiące polskim językiem, już wtedy czułem, że lecę w złym kierunku. Jednak jak zobaczyłem, po wyjściu z lotniska, te wszystkie naburmuszone twarze, szarość, ponury klimat i jakiegoś pijanego prostaka wyzywającego ludzi dookoła, to wiedziałem, że będzie ciężko. Za każdym razem tak jest. Beznamiętna anonimowość, dookoła spojrzenia bez uśmiechu, oczy bez odrobiny radości... ból głowy. Polska to piękny kraj, kraj ogromnych możliwości i wielkiej różnorodności, ale tyle rzeczy, ile tu zostało spierdolonych, to cud, że on w ogóle jeszcze jakoś funkcjonuje. Nie dziwi mnie brak wiary u ludzi w lepsze jutro, ani to, że już nikomu nie chce się tutaj o nic walczyć. Każdy robi tylko tyle, by przetrwać następny dzień. Bez namiętności, bez pasji, bez wiary, bez idei. Najmocniej to widać i czuć, gdy wraca się z krajów pełnych życia i pozytywnych emocji, kontrast jest ogromny. Dlatego jednocześnie kocham ten kraj i nienawidzę. Kraj wielkich możliwości... wielkich i zmarnowanych możliwości. Już raczej nie będzie kolejnego Piłsudskiego, który złapie ten kraj za pysk i poprowadzi silą ręką, a jak będzie, to nikt mu nic nie pozwoli zmienić. Dlatego właśnie pewnie całe życie będę gonił za zachodami słońca, w poszukiwaniu miejsca, które każdego dnia będzie przepełniać mnie spokojem i uśmiechem.
Nie lubię tu wracać...

sobota, 6 kwietnia 2013

A z Lizbony... do domu

Czas już wracać do domu... 5 tygodni, to jedna z najdłuższych podróży, w jakich byłem. Nawet powiem szczerze, że jestem już zmęczony. Ale też przeszczęśliwy. Tak niewiele osób miało szczęście widzieć, tyle co ja. Najbardziej będę tęsknił za atmosferą Marrakeszu i za widokami w Lagos. Choć pozostałe miejsca również były przyjemne, ale nie tak przenikające emocjonalnie. Z niczym nie da się porównać delektowania się chwilami, jakie w tych miejscach daje się przeżyć. To aż momentami duchowe doświadczenie. Nie religijne, ale właśnie duchowe. Raz zamykasz oczy i słyszysz dźwięki bębnów. Otwierasz i widzisz widoki, które zapierają dech w piersiach. Czujesz zapach oceanu. Słyszysz mewy. Widzisz jak podkradają gołębiom okruszki. Liście palmowe łopoczą na wietrze. Słychać fały uderzające o maszty żaglówek w marinach albo targowanie się w arabskim języku. Fale szumią w swój jedyny, niepowtarzalny sposób. Bose stopy zagłębiają się w ciepłym piasku. Muszelki szeleszczą w woreczku. Jestem bogatszy o tysiąc nowych przeżyć, emocji, doświadczeń, doznań... i nikt mi tego nigdy nie zabierze. Kocham spełniać marzenia, a w tej podróży udało mi się kilka z nich spełnić. Jestem do przodu :-).
 
Tradycyjnie czas na małe podsumowanie:
II etap biegnący od Gibraltaru do Lizbony miał długość 860 km i trwał równo 2 tygodnie.
Koszty noclegów: 575 zł (statystycznie 40 zł/doba, średnie ceny od 7 do 12 EURO za łóżko)
Koszty transportu: 290 zł (autobusy) + 950 zł (bilet powrotny do kraju, niestety przegapiłem promocję, gdy bilet kosztował 450 zł)
Koszty wyżywienia: 290 zł (wychodzi 20 zł dziennie, ale przyznaję się, że w Portugali żyłem oszczędnie, bo wszystko jest bardzo drogie)
Całość: 2 100 zł
 
PODSUMOWANIE CAŁEJ PORÓŻY
 
Długość: 34 dni
Dystans: 2360 km
Transport: 1 950 zł
Noclegi: 1 060 zł
Wyżywienie: 550 zł
Razem 3 560 zł
 
Wspomnienia? BEZCENNE...

Lizbona = przyjemnie

Długo się zastanawiałem, co czuję do Lizbony. Jest trochę podobna atmosferą do Barcelony, ale bardziej łobuzerska jak Berlin, z domieszką romantyzmu jak Paryż. Ale może zacznę od początku...
Wjeżdżając autobusem do Lizbony z południa, już z daleka, niczym wielki znak McDonald's, wita nas ogromny posąg, jaki stoi również w Rio i od niedawna w Świebodzinie :-). Potem wjeżdżamy na ogromny most, który jest dokładną kopią mostu z San Francisco, tyle, że troszkę większy (chyba 2,2 km). Naszym oczom ukazuje się przepiękna panorama Lizbony. Widok naprawdę cudny. Jadąc dalej tym mostem, ma się wrażenie, jakby się wjeżdżało w trójwymiarowy świat przeplatających się dróg, jak z filmu 5 Element. Lizbona leży na sporych wzgórzach i pagórkach, a wiele z nich łączą mostki, wiadukty i tunele, które czasem przeplatają się między sobą i gdy się jedzie na samej górze i patrzy w dół, jak te drogi się wiją pod nami, to po prostu jak trzeci wymiar :-).
Aglomeracja Lizbony liczbą mieszkańców jest zbliżona do Warszawy, ale wydaje mi się, że jest dużo bardziej rozległa. Ale spacery po tym portowym mieście to czysta przyjemność. Pagórki są takie, jak w San Francisco :-). Ludzi jest dużo, ale nie czuć ścisku. Na ulicach kultura. Gdybym miał opisać to miasto tylko jednym słowem, powiedziałbym, że jest przyjemnie. Może tylko ilość dealerów narkotyków i prostytutek jest większa, niż gdzie indziej. Szczerze mówiąc, nie przypominam sobie, żebym gdziekolwiek widział to zjawisko aż w takim natężeniu i to w ściśle turystycznym obszarze (jeszcze nie byłem w Amsterdamie :-p). Jednak na ulicach nie czuć żadnego kryminalnego zagrożenia z tego powodu. Spora liczba policjantów stoi sobie spokojnie i obserwuje otoczenie, ale nie wtrącają się do niczego. Nawet spożywanie alkoholu na świeżym powietrzu jest tu chyba dozwolone, bo nikt się z tym nie kryje. Ale też nikt nie wypił zbyt dużo i nie zaczął rozrabiać, więc ogólnie, po prostu jest tu przyjemny luz.
Sama Lizbona, jak już na pewno zdążyliście zobaczyć na mapie :-), leży przy samym ujściu rzeki Tag, a nie bezpośrednio nad Atlantykiem, ten jest kilka kilometrów dalej. Rzeka Tag jest brudna i brązowa, nie ma opcji, żeby ktokolwiek się w niej kąpał :-). Przy samej Lizbonie tworzy jednak taką sporą zatoczkę, która jest spięta drugim mostem - Mostem Vasco da Gama - najdłuższym mostem w Europie, mierzącym ponad 17 km. Niestety nie widziałem go. Może zobaczę z samolotu :-). Odnośnie samego Vasco da Gamy... jestem zawiedziony, bo nie znalazłem ani jednego jego pomnika. Dookoła była cała masa pomników, prawie na każdym skrzyżowaniu, ale pomnika tak wielkiego odkrywcy nigdzie nie mogłem znaleźć, a zszedłem Lizbonę wzdłuż i wszerz. Przyjemnie się tu spaceruje. Nie bez powodu podałem tu tyle skojarzeń z innymi miastami. To portowe miasto jest właśnie takim tyglem, w którym można spotkać każdą nację i narodowość. Są sklepy prowadzone przez chińczyków, gdzie jest wszystko na raz. Sklepy z pamiątkami są monopolem Hindusów. Na każdym kroku słychać inny język. Strasznie lubię czuć właśnie taką mieszankę wszystkiego jednocześnie. Każdy coś w tym mieście dla siebie znajdzie. Cieszę się, że mogłem wreszcie zobaczyć, co tu jest. Moja ciekawość została zaspokojona :-). Teraz mogę wracać do domu :-).

wtorek, 2 kwietnia 2013

Cherimoya... czyli smak raju

Cherimoya to jeden z najbardziej egzotycznych owoców, jakie miałem okazję spróbować. W naszym kraju bardzo rzadko spotykany, przynajmniej ja nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek go u nas widział. A warto go spróbować. Wydaje mi się, że mało kto w Polsce w ogóle je egzotyczne owoce, jak mango, papaja czy liczi. Niemniej są spotykane dość często w marketach, w porównaniu właśnie do tego owocu o nazwie cherimoya. Owoc ten widywałem dość często w Maroku, ale nie miałem pojęcia co to jest, bo nie ma u nich etykietek z nazwami i jak się to spożywa i dopiero w marketach w Hiszpanii i Portugali zobaczyłem nazwę tego owocu i poszperałem w necie, co to w ogóle jest. Smak ma niepowtarzalny. Konsystencja dojrzałego owocu jest jak miękka dojrzała gruszka, ale smak przypomina truskawki z bitą śmietaną. Najlepiej kupić go w dużym rozmiarze wielkości pięści, gdy skórka jest miękka i zaczyna się robić czarna. Bez znaczenia czy obierzecie część skórki najpierw i będziecie brać kęs za kęsem, a wypluwać pestki (nie nadają się do jedzenia), czy wolicie przekroić go na pół i wybrać pestki a potem zjeść sam miąższ łyżeczką - wszystko jedno, smakuje niesamowicie. W Portugali 1 szt. takiego owocu kosztuje około 6-8 zł w zależności od wagi, więc nie mało, ale nie mielibyście ochoty spróbować owocu smakującego jak bita śmietana z truskawek? :-) Polecam gorąco, pyszny, niepowtarzalny smak :-).
 

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Lagos, moje Lagos

Z Lagos wyjeżdżam z ciężkim sercem. To miasto powiększyło listę miast z kategorii "ja tu jeszcze wrócę" :-). Piękna pogoda, turystyczna atmosfera, klimatyczne plaże z cudownymi widokami, szmaragdowe wody oceanu i palmy. Czego chcieć więcej, można by tu zamieszkać na stałe... no może gdyby nie te ceny :-). Cóż, w większości krajów, gdzie jest euro, dla przeciętnego Polaka jest drogo. Ale dla takich widoków i wspomnień, nigdy nie będę żałował niczego. Mamy kwiecień, a z tego co słyszę w Polsce jeszcze śnieg. A tutaj klapeczki, ręczniczek i na plażę :-). Aż się wracać nie chce :-).
Najbardziej po powrocie będzie mi jednak brakować palm. Niby to tylko kikut z kępą liści na górze, ale palmy mają w sobie coś, dzięki czemu kojarzą się z turystycznym rajem. W Warszawie na jednym z rond stoi sztuczna palma i ilekroć koło niej przejeżdżam, to się uśmiecham, bo przypominają mi się wszystkie najpiękniejsze miejsca z podróży. A propos rond... na półwyspie Iberyjskim bardzo mi się podobają właśnie ronda. Czasem wręcz czekam, kiedy będzie następne. Każde rondo w Hiszpanii czy w Portugalii to prawdziwe dzieło sztuki. Zawsze jest na nich jakaś rzeźba, albo fontanna, albo mini ogródek, każde jedno jest jedyne w swoim rodzaju i sprawia radość, gdy się przez nie przejeżdża :-). Szkoda, że u nas tak nie ma, powinniśmy też mieć tak ładnie to zrobione :-).
Po kilku dniach pobytu w Portugalii mam też parę nowych skojarzeń z nią związanych. Jednym z nich są korki :-). Ale nie te uliczne, tylko takie od wina czy szampana. Mają tutaj takie drzewa, z których kory wyrabia się korki. Tyle, że tutaj wyrabia się z niej nie tylko to, ale niemal wszystko inne, tak jak u nas ze skóry. W sklepach są torebki z korka, portfele, opaski do zegarków, podstawki pod czajniki, płaszcze, kapelusze i co tylko przyjdzie nam do głowy - wszystko da się zrobić z tej kory korkowej :-). Świetnie to wygląda :-).
Zupełnie też zapomniałem o jednej z najważniejszych postaci historycznego świata kojarzących się z Portugalią: Vasco da Gama - wielki odkrywca i podróżnik, ale również pirat! w pewnym okresie swojego życia. To on przyczynił się do wzrostu kolonialnej potęgi Portugalii. Warto sobie o nim poczytać, bo miał naprawdę ciekawe życie. To właśnie on jako pierwszy Europejczyk odkrył morską drogę do Indii naokoło Afryki. Być może słyszeliście również o innym znanym Portugalczyku: Henryku Żeglarzu (który nawiasem mówiąc, wcale nie pływał :-), przydomek Żeglarz nadano mu długo po śmierci). To on założył pierwszą szkołę morską i astronomiczną i wspierał marzycieli odkrywających nowe lądy. I Vasco da Gama właśnie w jego szkole się uczył. Co więcej Henryk Żeglarz wymyślił również statki z takimi wysokimi nadbudówkami z tyłu i z przodu i właśnie na takim okręcie płynął Krzysztof Kolumb. Ciekawe, co? :-) Tak, podróże kształcą :-). Ech, gdybym teraz był w podstawówce, to na lekcjach geografii i historii siedziałbym z szeroko rozdziawioną buzią i z chęcią słuchał jakiegoś pasjonata tematu :-). Tylko oczywiście mało którego dzieciaka to wtedy interesuje, a szkoda.
Czas teraz na stolicę tego spokojnego kraju... czas zobaczyć, co do zaproponowania ma Lizbona...